piątek, 15 czerwca 2012

Złote myśli z drogi



Będąc jeszcze w U.S.A pozwoliłem sobie na chwile refleksji kiedy to Monika dzielnie pokonywała mile za milą... oto co powstało. Miłej


Złote myśli z drogi i powrotu. 
Ludzie potrzebują ciągle wyznaczania sobie jakiś celów, rzeczy do spełnienia, miejsc do odwiedzenia, rzeczy do kupienia każdy na swój indywidualny sposób chce osiągnąć to co dla niego ważne uważając przy tym że się spełni w tym do czego dąży. Pamiętam ten dzień kiedy odbyło się nasze pierwsze losowanie z kuli życzeń, sama nazwa też jest ciekawa. Życzenia a nie marzenia, chyba łatwiej jest sobie czegoś życzyć niż marzyć. Marzenia zawsze kojarzyły się z czymś bardziej nieosiągalnym niż osiągalnym a samo słowo życzenia niesie za sobą łatwiejszą drogę realizacji jak dla mnie, ale to tylko z mojego punktu widzenia. Wracając, pierwsze dwie karteczki jakie wylosowaliśmy, były czystą abstrakcją malarską, nie wiedzieliśmy czy się śmiać, czy może jeszcze raz wylosować. Nowy York i Tybet, podczas rzutu monetą wiedzieliśmy że New York, był łatwiejszy niż Tybet. Młodzi, ambitni, bez stałej pracy mieliśmy wybrać się za ocean, coś niebywałego i niemożliwego zarazem pomyślałem. Pierwszym skojarzeniem w mojej głowie było po prostu słowo „Nie”, takie moje realistyczne, pesymistyczne podejście do tematu. Tematu na którego wiedzy nie miałem a im więcej z Moniką dowiadywaliśmy się co, gdzie i ile kosztuje tym bardziej „nie” zamieniało się w „Możliwe” . A drążąc temat i dostając, najpierw Monika a później ja, stałą prace „możliwe” zamieniało się w „Tak”. Dwa lata zajęło nam moje „Nie” zmienić na „Tak”. To co przeżywamy jest na pewno wycieczką naszego życia, ale czy aż tak słabo oceniamy nasze następne plany? Chyba nie, może to też dlatego że tyle osób żyje z nami tą przygodą, naszym życzeniem bycia tu. Kiedy wspominałem gdzie jadę w pracy i że mamy już bilety lotnicze a nie mamy wizy, trochę z niedowierzaniem spoglądano na mnie, kiedy już miałem wylatywać, nagle ludzie zwierzali się jak to oni marzą o tym żeby np.: zobaczyć wielki kanion, ciekawe że to jako pierwsze do odwiedzenia w stanach jest na liście u mężczyzn. 
Aż tu nagle, jesteśmy, jemy żarcie w Mc Donalda w Ameryce, jedziemy  6 pasmowymi drogami w Ameryce, patrzę na Niagarę i myślę „Pfii myślałem że będzie większym wodospadem” , wjeżdżamy na 102 piętro wieżowca w Chicago i myślę „Wow, to niesamowite” jedziemy tramwajem szynowym w San Fracisco, śpimy w aucie z widokiem na most Golden Gate, przechadzam się po Hollywood, jem donaty, gram w casynie w Las Vegas, oglądam zachód słońca nad wielkim kanionem, widzę biały dom i Nowy jork z Empire State Bilding na dodatek w nocy, realizuje to, co spisaliśmy sobie z Moniką na karteczkach w zaciszu mojego pokoju w Gdańsku. Każdy to potrafi , potrafisz to i ty! Czuliśmy się jak w filmie, tak jakby ktoś przed oczami puścił nam film. We mnie rosła też duma, z tego że się wszystko udało, teraz będąc w Polsce nie mam odczucia że czegoś było mało lub za dużo, było tak jak chciałem. Jeżeli masz jakiś plan lub cel, nie mów że nigdy się nie uda, podlewaj w sobie to ziarenko nadziei i wiary w siebie aby urosło tak jak we mnie na piękne i dorodne „Tak”.  Spełnianie własnych życzeń, marzeń czy jak to sobie nazwiecie jest jak pierwszy głęboki wdech zaraz po deszczu w upalny dzień, po prostu wiesz że żyjesz! 

środa, 16 maja 2012

POKAZY I URODZINy 26 MAJA

Zapraszamy wszystkich chętnych, na prezentacje zdjęć i filmu z naszego wyjazdu do U.S.A oraz urodziny Moniki  W programie:
- Możliwość rozmowy z nami i zadawania nam pytań ;-)
- Jedzenie prosto z amerykańskich stołów
- Dużo atrakcji
- wieczorem ognisko

Impreza zaczyna się od 17:00, 26 MAJA  w Borkowie w razie pytań o dojazd proszę pisać na tomaszpiatek1@gmail.com
Prosimy też o potwierdzenie do 24 Maja Swojej Obecności, ułatwi to nam sprawy organizacyjne!

A tu mały zwiastun do obejrzenia 






poniedziałek, 14 maja 2012

Monument Valley


23.04 Monument Valley
Po prysznicu zeszła trochę nam opalenizna więc dzida do Nowego Meksyku. Prysznic był zbawieniem na klejące się nasze ciałka, to takie zresetowanie ciała do zera, kop energii i świeżości, jest to coś co jest jednym z największych osiągnięć cywilizacji dostępnych dla każdego w cywilizowanym świecie i my chcieliśmy być tacy cywilizowani. Udaliśmy się więc do publicznych prysznicu na terenie parku, kosztowało to 2 dolary za 8 min,  czyli chyba taniej niż na mazurach, trzeba było się przygotować, w domu jak wpadam pod prysznic jest to przynajmniej 20 min przygoda z czego 5 min to mycie a 15 to po prostu przyjemność z oblewania ciałka ciepłą wodą. Tutaj nie było na to czasu, dostaliśmy po 8, 25 centówek które wkładało się do maszyny „startowej „  i woda leciała i na dodatek też ciepła, ah ta Ameryka czego oni tu nie mają i mają. 
Mimo powolnych ruchów udało się około 13 kupić wjazdówkę do Parku i zamiana za kierownicą. Znów trafiło na mnie a droga jakoś  nie wyglądała na super oswojoną. Trasa widokowa na najbliższa 27 kilometrów zapowiadała się ciekawie. Jak ktoś oglądał Strusia Pędziwiatra i Kojota to można poczuć się zupełnie jak w tej bajce. Człowiek wsłuchuje się i wypatruje tych bohaterów, niestety nigdzie nie było ich widać. W ofercie można było jednak wykupić wycieczkę helikopterem bądź konno, wyroby Indian Navajo, z jednym to Tomaszek sobie pogadał.

Ciekawostką było że trasa objazdowa po najciekawszych pomnikach przyrody nie była jak dotąd asfaltowa, był to po prostu ubity czerwony piach który miał nam wystarczyć do poruszania się i poczucia jak na prawdziwej dziczy. Dla mnie bomba ! Szkoda tylko że muminek nie był terenowy. Sam park przypominał już odwiedzony przez nas park Arches, tylko ten nie miał piaskowych łuków. Z tego co wiem większość filmów o dzikim zachodzie było kręcone właśnie w tych okolicach. 
Trochę zaczęło nam się już nudzić, więc ruszyliśmy ku wyjściu a tu rzecz nie spotykana, korek na drodze. Rzecz jasna korek w Ameryce jest znany ale w Parku to tak nie koniecznie, gdyż co i rusz są zatoczki. Miła Pani podchodzi do okna i informuje że na ostatnim odcinku Parku kręcą film z Johnym Deepem i jeszcze jakąś amerykańską gwiazdą i na razie nie ma przejazdu. Później mogliśmy objechać i zostało nam tylko wypatrywać oczkami za planem filmowym. Z Tomaszkiem przygody nie mają końca  Co ciekawe film będzie miał premierę w 2013 roku jego tytuł to „The Lone Ranger"  może go obejrzymy 
Z okazji zbliżającego się zachodu słońca udaliśmy się na kolację do restauracji na terenie Parku. Zamówiłam sobie kurczaka ala Johny Wayn z frytkami i jak później zauważyłam z niedogotowaną, niedojrzałą, zieloną fasolką. Ja za to zamówiłem sobie z ciekawości Chilli con carne z niebieskimi tortillami. Z nadzieją że będzie to odnośnik do tego jak ja to robię w domu. Oj był to lekki szok bo dostałem to danie podane jako zupa. Hm.. i już nie wiem czy było to napisane w karcie czy też nie bo zawsze po wyborze dania, kartę nam zabierano. Smakowało w sumie podobnie do tego co ja robię w domu, tylko jako zupa nie za bardzo mi się ten pomysł spodobał. Szybko wizyta w sklepie z pamiątkami i zaczynało się codzienne przedstawienie matki natury, jedno z lepszych jakie można sobie wyobrazić gdziekolwiek jesteś, po za tym jest za darmo, zachód słońca. Myślałem że najlepszym jaki widziałem był zachód dzień wcześniej nad wielkim kanionem, lecz ten równie dobrze wypadł i miałem niezły orzech do zgryzienia, który był lepszy. Oba miały chyba to samo w sobie, bo przy jednym i drugim zastanawiałem się czy to czasem nie sen że ja tu jestem i że widzę to na własne oczy. 

Droga do samego parku była już malownicza

O jakieś skałki

Skałki i my

Drzewo i skałka

Koń i skałka

Jogin Tomasz i Skałki

Muminek i skałki

Monika i jedzenie :-)))

Zachodzie mój zachodzie....


środa, 25 kwietnia 2012

Wielki Kanion


Uwaga, Uwaga
Rozstrzygnięcie konkursu :  105 F ile to stopni Celsjusza?
Jako pierwsza prawidłową odpowiedź przysłała jako pierwsza Jarmila Dowlaszewicz, Agnieszka Gabriel, Witold Husar z rodziną których  osobiście a niedługo  własnoręcznie pozdrawiamy tutaj na blogu Monika i Tomasz.

22.04 Wielki Kanion.
Rano po raz pierwszy obudziliśmy się mokrzy. Mimo że było dopiero po 7 słońce niemiłosiernie grzało i w samochodzie zrobiła nam się sauna. Ale nie to było najgorsze bo była nadzieja że jak się wyjdzie z auto albo chociaż otworzy drzwi zrobi się chłodniej. Zdziwienie moje nie zna końca bo tak wcale nie było. Parno, duszno i bezchmurnie. Jedynym ratunkiem było ruszyć w drogę z cenną przyjaciółką klimatyzacją J
Ciężko było nam wychodzić z ochłodzonego wnętrza Muminka ale czasami nie było wyjścia. Krajobrazy, atrakcje przy drożne , szybkie zakupy czy tankowanie zmuszały nas do opuszczanie przyjemnego wnętrza Muminka do sauny zwanej stanem Nevada. Na szczęście nie długo znaleźliśmy się w Arizonie i trochę się oziębiło. Termometr już tylko 95®F pokazywał, i już wiedzieliśmy że swetry jeszcze się nie przydadzą.
Jakoś rozpływając się dotarliśmy do bramek Parku Narodowego Grand Canion i miła informacja wjazd jest za darmo, bo trwa tydzień Parku. Informację taką Tomek znalazł już po drodze ale i tak cieszyliśmy się jak dzwonki z zaoszczędzonych 25 $. Z radości wykupiliśmy miejsce kempingowe i zaplanowaliśmy wieczorne ognisko z kiełbasami i steakamiJ Wcześniej jednak wycieczka do punkty widokowego i widok taki że oczy nie ogarniały. Nazwa dawała nam sygnały że kanion może być duży, wielki w końcu, ale takiego czegoś żadne z nas nie przewidziało.   Gdzie nie spojrzeć ogromna dziura w ziemi, aż po horyzont. Rynienki wyżłobione przez rzekę Kolorado dały finezyjne szlaki kanionowi,  do tego  trzęsienia ziemi zróżnicowały poziomy a wiatr ciągle dopracowując to dzieło rzeźbi te skały. Najpiękniejsze dzieło natury jakie do tej pory widziałam.  Nic dodać, nic ująć pięknie to Monika opisała.
Podoba mi się też amerykańskie podejście to dzieł natury. W każdym Parku Narodowym można oglądać naturalne dzieła, ale również w Visiter Center dowiedzieć się jak powstały. Informacja nie tylko przekazana tekstem, ale zdjęciami, makietami, słownie przez Rangersów. Dla każdego coś odpowiedniego.  W każdym Parku sklep z pamiątkami jak i z artykułami zaspakajające potrzeby fizjologiczne, muzea, szpitale, biblioteki, w niektórych nawet teatry były.  My skorzystaliśmy ze sklepu, kupiliśmy drewno na ognisko bo na terenie Parku nie można zbierać drewna. Każdy na swoim miejscu kempingowym miał miejsce na samochód, namiot, ognisko w przeznaczonym dla niego zabezpieczonym miejscu, no i dla ludzkiej wygody stół z ławkami. Dość często rozmieszczone łazienki jak i ujścia wody pozwoliły nam rozkoszować się naszym super urlopem.
Na zachód słońca udaliśmy się na drugi punkt który okazał się najlepszym do oglądania zachodu. Zabraliśmy wszystkie owoce jakie mamy i ruszyliśmy oglądać zachód słońca nad Wielkim Kanionem. Każdy wie ze zachód sam w sobie jest ładny a opatrzony w imponujące dzieło natury jest po prostu nie do nacieszenia się. Siedzieliśmy sobie nad przepaścią na skale i wpatrywali się w zachodzące słoneczko, 20 kilometrów dalej czekało na nas nasze miejsce kempingowe a na nim usmażymy sobie kiełbaski i steka cóż może być piękniejszego niż to wszystko w takim miejscu. Tak jak chcieliśmy tak mieliśmy kiełbaski  były smakowite, steki wysmażone i zjadliwe, z pełnymi brzuszkami jedzenia i z pełną walizką pięknych widoków poszliśmy spać.
Z rana prysznic i w drogę do Monument Valley

Ogroooomna dziura w ziemi ;-)


Monika i jej nowa koleżanka, amerykańska wiewiórka 
 zzzzzuuuummmmmm łapcie energie słoneczną



Zakochane stopki nad wielkim kanionem ahhh...

 MIECHOO, nasze ognisko, kiełbaski i steki. mniam




wtorek, 24 kwietnia 2012

Tama Hoovera i Las Vegas


21.04 Tama Hoovera i Las Vegas
I ruszyliśmy choć żegnać się nie chcieliśmy J Udało się bez większych korków  wyjechać z LA i śmigać do stanu Nevada. Wbrew moim przypuszczeniom Kalifornia nie okazała się najcieplejszym stanem w USA. Nevada udowodniła nam że to ona góruje w tym konkursie. Myślę że każdy by się z nami zgodził gdy samochód komunikuje że jest 105®F.  i uwaga konkurs ile to stopni Celsjusza????
 Dla 3 pierwszych osób które prawidłową odpowiedź wyślą pod numer 512262896 czeka super nagroda!!!

400 kilometrów zleciało na pilnowaniu termometru, wtrącę. Kilka kilometrów przed Las Vegas w miasteczku Pierr, Monika ujrzała wielkiego rollercostera i aż jej się oczka zaświeciły z zachwytu. Mi mniej, coś czułem że może jednak nie chce mi się tym razem. Jednak 10 dolarów za przejażdżkę to nie tak dużo i się zdecydowałem. To coś było ogromne, długie i żółte, nazywało się Desperados, a że ja lubię pić desperadosy to czemu nie. Chciałem nagrać z tego film ale niestety musiałem aparat odłożyć do szafki, tak samo jak i okulary oraz kapelusik. Co już wzbudziło niepokój w mojej osobie. W Wagoniku już miałem stracha, a kiedy wjeżdżaliśmy na górę to pietra, na górze miałem pełne majtki, przed 2-3 sekundy spadaliśmy w dół dosłownie na twarz, tak kurzowo trzymałem się poręczy że aż mnie mięśnie u rąk bolały. Kiedy dojechaliśmy do końca powiedziałem tylko Monice „Nigdy więcej”  jeszcze 5 minut po zejściu z kolejki dochodziłem do siebie, coś Strasznego!   i już strażnik sprawdzał co my tu mamy w naszym Muminku, strażnik na drodze do tamy Hoovera, machnął i jedziemy. Pierwszy punkt widokowy zazwyczaj omijamy, ale ten nas skusił toaletą J Szliśmy asfaltową ścieżką na most z którego świetnie widać tamę, pamiątkowe zdjęcia  i rura do Las Vegas. Było dość wcześnie więc przywitało nas śpiące Las Vegas. Jedyne miasto które w dzień śpi a w nocy budzi się i jest impreza do białego rana. Korzystając z okazji poszliśmy wybierać koszulki J Oprócz głównej ulicy gdzie znajdują się największe i najciekawsze Hotele z kasynami znajduje się deptak na pięć przecznic pokryty metalowym dachem. A pod dachem największy ekran jaki widziałem. Ze względu że właśnie tam odbywają się pokazy światło, dźwięk tam najpierw obraliśmy kurs. Pod nieczynnym centrum zaparkowaliśmy i ruszyliśmy na podbój nocnego miasta. Deptak oprócz sklepów z upominkami i kasynami  raczył jeszcze atrakcjami typu, zjazd na linie pod dachem, barami z przeróżnymi drinkami, koncertami country, jazzu, i muzyką puszczaną przez DJ nie wiadomo jakiej płci. Wszędzie przebierańcy, jeszcze więcej niż w Hollywood. Pełno ludzi, delektujących się widowiskiem na dachy. Do piosenki „American Pie” różnokolorowe pokazy były imponujące, aczkolwiek nie podbiły mojego serca jak w Disneylandzie J Moje podbił, piosenka jest sama w sobie niesamowita, a razem z pokazem na tak ogromnym ekranie z ludźmi którzy przy niej tańczą i śpiewają na mnie zrobił wrażenie, teraz kiedy usłyszę ten przebój, zawsze będzie mi się kojarzył z Las Vegas
Popatrzyli my na pijanych, dziwnych i śmiesznych  ludzi i czas było na aleje główną i pamiątkowe zdjęcia przed tablicą witającą wszystkich gości Las Vegas. A tu taki szok. Poruszaliśmy się do tej pory bocznymi uliczkami gdzie można było bez problemu zrobić sobie tatuaż czy wziąć ślub, mało było ludzi i raczej strach było chodzić tutaj pieszo. Natomiast jak tylko wjechaliśmy na główną ulicę, mnóstwo ludzi jak mrówek, poruszało się to w jedną to w drugą stronę. Ogromna ilość neonów, bilbordów, reklam. Tematyczne hotele : Starożytna Gracja, Egipt z piramidą, Francja z wieżą Eiffla, Nowy York ze Statuą Wolności i nawet Wenecja z kanałami wewnątrz Hotelu. W tym ostatnim postanowiliśmy wydać kilka dolarów w automatach. Tutaj doznałam znowu szoku. Szukając specjalnie automatu z rynienką na dole na wygraną, odkryliśmy że w każdym wygrane można jedynie wydrukować w formie paragonu z danego automatu. Dźwięk spadających monet niby puszczają ale to już nie to samo L W tym Hotelu było tyle automatów że aż można było się pogubić, można było zagrać za 1 centa i za 10 dolarów za jednym pociągnięciem. My oczywiście graliśmy za 1 centa, z jednego dolara dużo zabawy. Mi nawet udało się wygrać 5 dolarów, a Monika tylko co chwile „ Daj dolara, daj dolara” J Klimat był bardzo ciekawy, czuć było duże kwoty które ulatują nad pomieszczeniem, nie dziwie się że ktoś tam spędza całe dnie, na pewno się da. Sam miałem mały niedosyt, kiedy przegrałem już te moje 5 dolarów, ale zdrowy rozsądek podpowiedział że czas już spać
Mimo że zbliżała się godzina 12 w nocy nadal było ponad 25®C postanowiliśmy trochę wyjechać z miasta. Na parkingu gdzie nie koniecznie można nocować spędziliśmy chyba najcieplejszą noc w naszej podróży. 



Pod Palmami


desperados srados

Tama Hoovera





A tutaj w Wenecji piękny dzień ;-)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Droga do L.A. przez Big Sur - Disneyland


Droga Wybrzeżem Pacyfiku do Los Angeles  18.04.12
Kiedy pożegnaliśmy już San Francisco i mój ukochany Golden Gate, ruszyliśmy w stronę drogi nr 1, w USA, czyli wiodącą przez około 160 km trasę widokową nad Oceanem zwaną Big Sur. Pierwszym naszym przystankiem, poleconym przez naszego trzeciego telefonicznego przyjaciela drogi pana Zbyszka, było miasto Carmel. Słodko brzmiąca nazwa, z najsłodszą i najpiękniejszą plażą w tym regionie. Rano idealna na spacer z Moniką. Woda niestety lodowata, wiec wrzucenie się na fale nie wchodziło w grę niestety. Oboje mieliśmy ochotę wykąpać się w oceanie, ale zachowując zdrowy rozsądek przełożyliśmy te plany na później.  Tak jak w przewodniku droga wzdłuż oceanu, opiewała w cudowne widoki, klifów i łukowych mostów.  Jednym z miejsc jakie na tej pięknej drodze mogliśmy obejrzeć był Hearst Castle. Tuż przed zamkiem, zatrzymaliśmy się na parkingu żeby zobaczyć też słonie morskie, wylegujące się nad brzegiem. Widok na tyle niespotykany bo było ich mnóstwo. Tyle foko podobnych zwierząt jeszcze nie widziałem, były ich ogromne skupiska. Leniwie się grzały na plażach i nie przeszkadzała im chmara ludzi z aparatami. My ich trochę poklaskaliśmy jak prawdziwe foczki, one odwdzięczyły się mega głośnymi beknięciami J
Zamek, mimo że wstęp kosztował 25$ od osoby, postanowiliśmy go odwiedzić.  Była to kwota dość ciężka do zaakceptowania bo mieliśmy również ochotę na jakiś porządny obiad. I tu Ameryka znowu nas nie zawiodła, nakarmiła nas przed zamkiem za 15$ więc spokojnie już mogliśmy wydać te 50$ na zamek. Kwestia pozostała na co kupujemy wycieczkę. 4 różne trasy sprawiły na krótko problem. Mnie interesował ogród i baseny, gdyż nie lubię obcym po domu chodzić i to jeszcze nieboszczykowi. To jednak w każdej było więc jednogłośnie ustaliliśmy domki gościnne i kuchnia. Zapakowano nas do autobusu który wwoził wszystkich turystów na górę a na niej nasz cel wyprawy. Posiadłość Williama Hearst-a jest ogromna, sam wjazd zajmuje 15 min. Przewodnik już na nas czekał, w końcu poczuliśmy się jak prawdziwi turyści, oprowadzani po winiarni, domkach gościnnych i kuchni. Imponujące pomieszczenia które nieraz spełniają podstawowe funkcje w każdym domu, tutaj są dziełami sztuki i techniki tamtego okresu czyli „złotych lat 30 i 40, XX wieku”.
Po oprowadzaniu mieliśmy czas dla siebie czyli spokojnie przechadzanie się nad Basenem Neptuna, który wyglądał jak by był ściągany z Grecji. A w łaźni Rzymskiej, spotkaliśmy James-a który jak tylko usłyszał że jesteśmy z polski, opowiedział nam historie jak to on za dzieciaka był w Krakowie i Zakopanym, pytał się czy nadal w Polsce  sprzedają spirytus, którego on nie mógł przełknąć , pamiętał że za 1 dolara w tamtych czasach na czarnym rynku dostawał 126 zł. A ku naszemu zaskoczeniu nawet mówił po polsku trochę, policzył do 8, powiedział „Dzień Dobry” a kiedy już nie było nikogo obok nas powiedział że jeszcze coś umie i powiedział „ taka ładna dupa” , co nas rozbiło na łopatki, niestety nie dał się nagrać;-) Jeszcze sobie przypomniałem że było tam sporo  drzewek z rosnącymi pomarańczami, grejpfrutami i cytrynami. Miałem wielką ochotę zerwać tak jedną pomarańczkę do posmakowania niestety obiekt był bardzo dobrze chroniony i obserwowany .Owoce była dla nas bardzo kuszące szczególnie że biegały sobie wiewiórki i sobie zrywały i podjadały ciągle coś, a my nie L
Zachód słońca spędziliśmy na plaży wpierniczająć Mcduble i frytasy z Mc’a. A wcześniej jeszcze zamówiłem pokój w motelu tuż za Disneylandem, który znalazł nam nasz przyjaciel podróży Pan Zbyszek, znowu musiałem literować, tym razem i imię, nazwisko, adres w Polsce, wszystko co się podaje przy rezerwacji, z 20 min sobie gadałem z panią, a Moniczka się świetnie bawiła nagrywając mnie. Nie da się ukryć że ubaw był wielki, dzielnie Tomaszek sobie radził a Pani cierpliwie przyjęła rezerwacje. Zachód słońca nad Pacyfikiem jest dość podobny do zachody nad Bałtykiem, przy czym tutaj mieliśmy towarzystwo wielkich mew, które chyba chciały się częstować naszymi frytkami co spowodowało że ja uciekałam do auta.  Wyobraźnia podsuwała mi obrazu mewy lecącej wprost na mnie i ciągnącej mnie za włosy, albo dziobiącej moje oczy. Za dużo filmów J
Wszystko się udało i zarezerwowaliśmy ostatni wolny pokój, a od rana czekały na mnie a w szczególności Monikę dwa parki Disney-a . Nie dość że można się było porządnie umyć, wyspać w łóżku to jeszcze świadomość że za 15 minut możesz być w Parku Disney’a. Wow zbliża się mój punkt  nr 1 do przeżycia w USA.

Plaża w Carmel

Tomasz w Carmel

Widok w Carmel

Mostek na drodze nr 1

Słoń morski śpiewa " allleeluuujaaa"

Zamek Hearst-a

A w Winiarni ...Bacardii

Domek dla Gości

Basen Neptuna

i Rzymski basen



----------------------------------------------------------------------------------------------------------


19.04.12 Disneyland
Od naszego moteliku było 15 min drogi piechotką do parkingu,  skąd zabierały nas drogowe pociągi i wysadzały tuż przed wejściami do parków.  Myślałam że będę biec te 15 minut J Oczy ciągle wypatrywały atrakcji ale nic się nie przedzierało, i wtedy chwila zwątpienia, a jak to takie małe???W kasie porozmawialiśmy z przemiłą pani która jak się dowiedziała że pierwszy raz jesteśmy w Disneylandzie, dała nam plakietki z napisem „ 1’st Visit „ które dumnie nosiliśmy przez cały dzień. Naszym pierwszym parkiem był, Disney California Adventure Park.
Trzeba dodać że zaskoczyła mnie wielkość jednego jak i drugiego Parku. A tu tylko jeden dzień na te wszystkie atrakcje.
Niesamowicie ogromny rollercoster, diabelski młyn z myszką Miki, pełno pokazów z 3D, 4D i 5D z prawdziwego zdarzenia. Pierwszy oczywiście był rollercoster i na dodatek jeszcze w pierwszym wagoniku, ja się strachałem trochę w przeciwieństwie do Moniki. Jazda była ekstra. Z równie ciekawych atrakcji była jazda Diabelskim młynem i Swingująca gondola na nim, która też przyspieszyła mi bicie serca. Strzelanina jajkami w 3d w Toy Story II, Lot nad atrakcjami turystycznymi USA w którym czuć było zapachy miejsc, np. zapach pomarańczy kiedy lecieliśmy nam ich polami. Przepłynięcie przez rwąco rzekę, wizyta w nawiedzonym hotelu, i wiele wiele innych.
Plan był taki żeby najpierw pójść na największe atrakcje, licząc że na pewno dłużej będzie się w kolejkach stało. Mimo że byliśmy w czwartek, było dość sporo ludzi. Obawy nasze szybko zostały rozwiane przez super rozplanowane kolejki i obsługa która czujnie tych ludzi rozprowadzała, tak że się ciągle zbliżało i zbliżało  do super atrakcji. Rano jak przyszliśmy nie wszystkie atrakcje były już czynne, ale to nas nie zraziło przecież możemy tu wrócić później J Na pierwszy ogień jak pisał Tomek była największa kolejka. Wrzaski jakie dochodziły skusiły by chyba każdego. Zbliżamy się małymi kroczkami i widać że oboje nie możemy się już doczekać, przy czym Tomuś już chciałby to mieć  za sobą a ja bym chciała że to trwało i trwało. Pierwszy wagonik, szczęście w nieszczęściu. Pasy sprawdzone i ruszamy, krótka przerwa, przemiły głos odlicza i….. niesamowita prędkość zabrała nas na przejażdżkę gdzie łzy i  gile mi leciały na wszystkie strony, uśmiech nie schodził aż do postawienia nóg na ziemi. Mimo obaw oboje odchodziliśmy z myślą, musimy tu później wrócić. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy że będzie to ciężkie do wykonania. Wiedząc że kolejki szybko idą postanowiliśmy wchodzić do każdej atrakcji. Wielki młyn gdzie można sobie wybrać miejscową gondolę bądź swingującą. Wybór znów jednogłośny jednak powodujący u niektórych lekkie mdłości, radość że nie jadłam  śniadania w tym momencie uratował je przed nagłym wyjściem na  pozostałe gondole. W następnej kolejce były bajki Toy Story II, Mała Syrenka, była też szkoła latania Goofiego, karuzela krzesełkowa, i samolotowa, Pokazy 5D i Hotel strachów. Wszędzie oczywiście sklepy z upominkami, koszulkami i w ogóle ciuchami. Sklepy z jedzeniem z cenami, można by rzec dość drogie. Mieliśmy jakieś prowiant ze sobą, ale okazało się troszkę za mało J Co godzinę na ulicę przyjeżdżali bohaterowie bajek z pokazami i konkursami dla dzieciaków. Po 3 godzinach mogliśmy udać się do drugiego Parku, z myślą wrócimy tutaj pod wieczór.
Drugi Park przywitał nas Myszką Miki ułożonej z kwiatów na trawie. Nad naszymi głowami na zmianę kursowała lokomotywa z wagonami i kolejka z przyszłości dookoła całego Parku. Charakterystyczne budyneczki przeniosły nas do niejednej bajki. Tutaj  górowała Myszka Miki i przyjaciele, Piotruś Pan, Królewna Śnieżka, Alicja w Krainie Czarów, Dumbo, a do tego całe miasteczko przyszłości: Gwiezdne Wojny, Toy Story, Kapitan EO. Osobno z możliwością udania się do restauracji była przejażdżka śladami Piratów z Karaibów. Mieliśmy też okazje nakarmić nasze brzuszki prawdziwym jedzeniem z rancza, przy muzyce country na żywo. Widać że ten Park, zresztą jest to oryginalny, pierwszy  Park Disney , zrobiony jest pod młodszych gości. Nie ma jednak nigdzie żadnych ograniczeń co pozwoliło nawet dwóm starszym Panom świetnie się bawić w kręcących filiżankach.
Znów ten straszny czas nie pozwolił w pełni nacieszyć się. Wróciliśmy do pierwszego Parku jeszcze raz zakosztować przyjemności największej atrakcji ale po drodze wpadliśmy w szał stoisk gdzie można wygrać pluszaki. Ja dla Tomaszka wyłowił raczko-kraba z Małej Syrenki, Tomaszek próbował wygrać zabawki z Toy Story ale udało się dość dużego Dumbo, który zajmie chyba dość dużą część plecaka JJJJ
Nie zdążyliśmy na kolejkę a do pokazy fontann było dość sporo czasu, więc jak każdy szanujący się gość Disneylandu udaliśmy się do sklepu, gdzie szaleństwo osiągnęło punkt krytyczny i znów cenne dolary zostały a my wyszliśmy z nowymi, superaśnymi koszulkami JJ
Punkty naprzeciw pokazu były dodatkowo płatne więc znaleźliśmy super miejsca z boczku i rozkoszowaliśmy się nieziemskim widowiskiem. Wyobraźcie sobie najpiękniejszy pokaz fontann podświetlanych jaki widzieliście a teraz dodajcie super hity Disney i pokaz fragmenty bajek na wodzie która tryskała do góry. Bajeczne kolory, tańcząca woda tryskająca w górę, na boki, na ludzi. Żal nam był wychodzić przed zakończeniem tego wspaniałego widowiska ale w drugim Parku miał być pokaz fajerwerków więc też trzeba było znaleźć dobre miejsce.  Mimo że wszyscy się ewakuowali, by twardo już prawie zasypiając czekaliśmy. Po 22 Tomaszek  poszedł sprawdzić nasze informacje i wrócił z smutną wiadomością „pokazy tylko w weekend”. Nie pocieszeni udaliśmy się do wyjścia i pociągu na kółkach który znów zawiózł nas na parking. Po 5 minutach byliśmy już znów w pokoju hotelowym.
W kilku słowach dlaczego warto tu przyjechać:  
1)      Zabawa dla każdego co dowodzi obsługa  zarówno tej pierwszej jak i drugiej młodości. Zawsze uśmiechnięta i chętna do pogaduszek. Każdy w stroju odpowiednim jego miejscu pracy, tematyczne do bajek.
2)      Atrakcji jest tyle że trzeba liczyć ponad jeden dzień żeby wszystko zobaczyć. Nam mimo że  dość sprawnie się poruszaliśmy nie udało się zaliczyć wszystkich atrakcji.
3)      Wszystko super zorganizowane od parkingów i dotarcia  do Parków,  po każdą atrakcję i wszystko co naokoło, aż do rozwiązań kolejek i zamknięcia Parku i jego opuszczenie.
Jest to jak do tej pory  najlepszy Park rozrywki w jakim byłam. Już zaczynam oszczędzać na największy Park w USA który jest na Florydzie. 


Z Disneylandu mamy więcej filmików niż zdjęć :-))


Diabelski młyn z Miki i kolejka górska w tle 

Wodna przejażdżka po której Tomasz był cały mokry

Pan Walt

W Filiżankach

Wyżerka na Ranczo :-)

Monisia i słonik dumbo

Nowe koszulki do kolekcji



------------------------------------------------------------------------------------------------------------


20.04 Los Angeles –Hollywood
Po wskazówkach od Pana Zbyszka  ruszyliśmy najpierw do Santa Monica. Tutaj w końcu mieliśmy zrealizować plan kąpieli  w oceanie. Piękna pogoda pozwoliła szybko zapakować się do auta, ostatnie dyspozycje wklepać do GPS-a i ruszamy. Trudno powiedzieć jakim sposobem mogliśmy oboje zapomnieć że kapelusz Tomka został na dachu auta, szybko jednak sobie Tomaszek przypomniał gdy tylko zobaczył jak zlatuje i sobie hula na ulicy. Szybko wyleciał z auta i śmignął gdy ja w tym czasie nie mogłam ze śmiechu. Dobrze się rozpoczął dzień i już nawet korki nie mogły nam popsuć humorów. Nie przewidzieliśmy wielkiego smogu nad Santa Monica  
Oj tak, wyglądało to na mgiełkę z nad oceanu, która nie wydała mi się zachęcająca może dlatego że w Los Angeles są straszliwe korki które odebrały mi moce witalne. Na molu w Santa Monica, było podobnie jak na Monciaku, ktoś tam grał na gitarze, ktoś pokazywał magiczne sztuczki, koszulki, i kubki. Monika zamoczyła nogi, po jej minie uznałem że ja już nie musze tego robić. Ruszyliśmy w korki i do Hollywood. To co mieliśmy zobaczyć w tym mieście zostało tzn odbębnione. Na alei gwiazd chodziło dużo przebierańców i naganiaczy  na wycieczki  po okolicy, irytujące być zaczepianym przez Elvisy i Piratów z Karaibów itp. Był też koleś w majtkach z napisem „ I’am slut” hm… tak po prostu, teraz wiem że Hollywood blv, był przygotowaniem na tych wszystkich „ciekawych” ludzi w Las Vegas.
Do samego LA nie wjechaliśmy jako tako, bo się nie opłacało, korki w smog to całe LA z naszej wyprawy. Pod wieczór dojechaliśmy do Pana Zbyszka i Pani Ani, który ugościli nas na noc, za co jesteśmy im wdzięczni bardzo. Rano nawet Pan Zbyszek przygotował nam owsiankę i wyprawkę w postaci świeżych owoców, kanapeczek i protein ;-) 
i w droge do Las Vegas...



Smog na L.A


Trip Stars !

Monika i Pan Zbyszek