poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Droga do L.A. przez Big Sur - Disneyland


Droga Wybrzeżem Pacyfiku do Los Angeles  18.04.12
Kiedy pożegnaliśmy już San Francisco i mój ukochany Golden Gate, ruszyliśmy w stronę drogi nr 1, w USA, czyli wiodącą przez około 160 km trasę widokową nad Oceanem zwaną Big Sur. Pierwszym naszym przystankiem, poleconym przez naszego trzeciego telefonicznego przyjaciela drogi pana Zbyszka, było miasto Carmel. Słodko brzmiąca nazwa, z najsłodszą i najpiękniejszą plażą w tym regionie. Rano idealna na spacer z Moniką. Woda niestety lodowata, wiec wrzucenie się na fale nie wchodziło w grę niestety. Oboje mieliśmy ochotę wykąpać się w oceanie, ale zachowując zdrowy rozsądek przełożyliśmy te plany na później.  Tak jak w przewodniku droga wzdłuż oceanu, opiewała w cudowne widoki, klifów i łukowych mostów.  Jednym z miejsc jakie na tej pięknej drodze mogliśmy obejrzeć był Hearst Castle. Tuż przed zamkiem, zatrzymaliśmy się na parkingu żeby zobaczyć też słonie morskie, wylegujące się nad brzegiem. Widok na tyle niespotykany bo było ich mnóstwo. Tyle foko podobnych zwierząt jeszcze nie widziałem, były ich ogromne skupiska. Leniwie się grzały na plażach i nie przeszkadzała im chmara ludzi z aparatami. My ich trochę poklaskaliśmy jak prawdziwe foczki, one odwdzięczyły się mega głośnymi beknięciami J
Zamek, mimo że wstęp kosztował 25$ od osoby, postanowiliśmy go odwiedzić.  Była to kwota dość ciężka do zaakceptowania bo mieliśmy również ochotę na jakiś porządny obiad. I tu Ameryka znowu nas nie zawiodła, nakarmiła nas przed zamkiem za 15$ więc spokojnie już mogliśmy wydać te 50$ na zamek. Kwestia pozostała na co kupujemy wycieczkę. 4 różne trasy sprawiły na krótko problem. Mnie interesował ogród i baseny, gdyż nie lubię obcym po domu chodzić i to jeszcze nieboszczykowi. To jednak w każdej było więc jednogłośnie ustaliliśmy domki gościnne i kuchnia. Zapakowano nas do autobusu który wwoził wszystkich turystów na górę a na niej nasz cel wyprawy. Posiadłość Williama Hearst-a jest ogromna, sam wjazd zajmuje 15 min. Przewodnik już na nas czekał, w końcu poczuliśmy się jak prawdziwi turyści, oprowadzani po winiarni, domkach gościnnych i kuchni. Imponujące pomieszczenia które nieraz spełniają podstawowe funkcje w każdym domu, tutaj są dziełami sztuki i techniki tamtego okresu czyli „złotych lat 30 i 40, XX wieku”.
Po oprowadzaniu mieliśmy czas dla siebie czyli spokojnie przechadzanie się nad Basenem Neptuna, który wyglądał jak by był ściągany z Grecji. A w łaźni Rzymskiej, spotkaliśmy James-a który jak tylko usłyszał że jesteśmy z polski, opowiedział nam historie jak to on za dzieciaka był w Krakowie i Zakopanym, pytał się czy nadal w Polsce  sprzedają spirytus, którego on nie mógł przełknąć , pamiętał że za 1 dolara w tamtych czasach na czarnym rynku dostawał 126 zł. A ku naszemu zaskoczeniu nawet mówił po polsku trochę, policzył do 8, powiedział „Dzień Dobry” a kiedy już nie było nikogo obok nas powiedział że jeszcze coś umie i powiedział „ taka ładna dupa” , co nas rozbiło na łopatki, niestety nie dał się nagrać;-) Jeszcze sobie przypomniałem że było tam sporo  drzewek z rosnącymi pomarańczami, grejpfrutami i cytrynami. Miałem wielką ochotę zerwać tak jedną pomarańczkę do posmakowania niestety obiekt był bardzo dobrze chroniony i obserwowany .Owoce była dla nas bardzo kuszące szczególnie że biegały sobie wiewiórki i sobie zrywały i podjadały ciągle coś, a my nie L
Zachód słońca spędziliśmy na plaży wpierniczająć Mcduble i frytasy z Mc’a. A wcześniej jeszcze zamówiłem pokój w motelu tuż za Disneylandem, który znalazł nam nasz przyjaciel podróży Pan Zbyszek, znowu musiałem literować, tym razem i imię, nazwisko, adres w Polsce, wszystko co się podaje przy rezerwacji, z 20 min sobie gadałem z panią, a Moniczka się świetnie bawiła nagrywając mnie. Nie da się ukryć że ubaw był wielki, dzielnie Tomaszek sobie radził a Pani cierpliwie przyjęła rezerwacje. Zachód słońca nad Pacyfikiem jest dość podobny do zachody nad Bałtykiem, przy czym tutaj mieliśmy towarzystwo wielkich mew, które chyba chciały się częstować naszymi frytkami co spowodowało że ja uciekałam do auta.  Wyobraźnia podsuwała mi obrazu mewy lecącej wprost na mnie i ciągnącej mnie za włosy, albo dziobiącej moje oczy. Za dużo filmów J
Wszystko się udało i zarezerwowaliśmy ostatni wolny pokój, a od rana czekały na mnie a w szczególności Monikę dwa parki Disney-a . Nie dość że można się było porządnie umyć, wyspać w łóżku to jeszcze świadomość że za 15 minut możesz być w Parku Disney’a. Wow zbliża się mój punkt  nr 1 do przeżycia w USA.

Plaża w Carmel

Tomasz w Carmel

Widok w Carmel

Mostek na drodze nr 1

Słoń morski śpiewa " allleeluuujaaa"

Zamek Hearst-a

A w Winiarni ...Bacardii

Domek dla Gości

Basen Neptuna

i Rzymski basen



----------------------------------------------------------------------------------------------------------


19.04.12 Disneyland
Od naszego moteliku było 15 min drogi piechotką do parkingu,  skąd zabierały nas drogowe pociągi i wysadzały tuż przed wejściami do parków.  Myślałam że będę biec te 15 minut J Oczy ciągle wypatrywały atrakcji ale nic się nie przedzierało, i wtedy chwila zwątpienia, a jak to takie małe???W kasie porozmawialiśmy z przemiłą pani która jak się dowiedziała że pierwszy raz jesteśmy w Disneylandzie, dała nam plakietki z napisem „ 1’st Visit „ które dumnie nosiliśmy przez cały dzień. Naszym pierwszym parkiem był, Disney California Adventure Park.
Trzeba dodać że zaskoczyła mnie wielkość jednego jak i drugiego Parku. A tu tylko jeden dzień na te wszystkie atrakcje.
Niesamowicie ogromny rollercoster, diabelski młyn z myszką Miki, pełno pokazów z 3D, 4D i 5D z prawdziwego zdarzenia. Pierwszy oczywiście był rollercoster i na dodatek jeszcze w pierwszym wagoniku, ja się strachałem trochę w przeciwieństwie do Moniki. Jazda była ekstra. Z równie ciekawych atrakcji była jazda Diabelskim młynem i Swingująca gondola na nim, która też przyspieszyła mi bicie serca. Strzelanina jajkami w 3d w Toy Story II, Lot nad atrakcjami turystycznymi USA w którym czuć było zapachy miejsc, np. zapach pomarańczy kiedy lecieliśmy nam ich polami. Przepłynięcie przez rwąco rzekę, wizyta w nawiedzonym hotelu, i wiele wiele innych.
Plan był taki żeby najpierw pójść na największe atrakcje, licząc że na pewno dłużej będzie się w kolejkach stało. Mimo że byliśmy w czwartek, było dość sporo ludzi. Obawy nasze szybko zostały rozwiane przez super rozplanowane kolejki i obsługa która czujnie tych ludzi rozprowadzała, tak że się ciągle zbliżało i zbliżało  do super atrakcji. Rano jak przyszliśmy nie wszystkie atrakcje były już czynne, ale to nas nie zraziło przecież możemy tu wrócić później J Na pierwszy ogień jak pisał Tomek była największa kolejka. Wrzaski jakie dochodziły skusiły by chyba każdego. Zbliżamy się małymi kroczkami i widać że oboje nie możemy się już doczekać, przy czym Tomuś już chciałby to mieć  za sobą a ja bym chciała że to trwało i trwało. Pierwszy wagonik, szczęście w nieszczęściu. Pasy sprawdzone i ruszamy, krótka przerwa, przemiły głos odlicza i….. niesamowita prędkość zabrała nas na przejażdżkę gdzie łzy i  gile mi leciały na wszystkie strony, uśmiech nie schodził aż do postawienia nóg na ziemi. Mimo obaw oboje odchodziliśmy z myślą, musimy tu później wrócić. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy że będzie to ciężkie do wykonania. Wiedząc że kolejki szybko idą postanowiliśmy wchodzić do każdej atrakcji. Wielki młyn gdzie można sobie wybrać miejscową gondolę bądź swingującą. Wybór znów jednogłośny jednak powodujący u niektórych lekkie mdłości, radość że nie jadłam  śniadania w tym momencie uratował je przed nagłym wyjściem na  pozostałe gondole. W następnej kolejce były bajki Toy Story II, Mała Syrenka, była też szkoła latania Goofiego, karuzela krzesełkowa, i samolotowa, Pokazy 5D i Hotel strachów. Wszędzie oczywiście sklepy z upominkami, koszulkami i w ogóle ciuchami. Sklepy z jedzeniem z cenami, można by rzec dość drogie. Mieliśmy jakieś prowiant ze sobą, ale okazało się troszkę za mało J Co godzinę na ulicę przyjeżdżali bohaterowie bajek z pokazami i konkursami dla dzieciaków. Po 3 godzinach mogliśmy udać się do drugiego Parku, z myślą wrócimy tutaj pod wieczór.
Drugi Park przywitał nas Myszką Miki ułożonej z kwiatów na trawie. Nad naszymi głowami na zmianę kursowała lokomotywa z wagonami i kolejka z przyszłości dookoła całego Parku. Charakterystyczne budyneczki przeniosły nas do niejednej bajki. Tutaj  górowała Myszka Miki i przyjaciele, Piotruś Pan, Królewna Śnieżka, Alicja w Krainie Czarów, Dumbo, a do tego całe miasteczko przyszłości: Gwiezdne Wojny, Toy Story, Kapitan EO. Osobno z możliwością udania się do restauracji była przejażdżka śladami Piratów z Karaibów. Mieliśmy też okazje nakarmić nasze brzuszki prawdziwym jedzeniem z rancza, przy muzyce country na żywo. Widać że ten Park, zresztą jest to oryginalny, pierwszy  Park Disney , zrobiony jest pod młodszych gości. Nie ma jednak nigdzie żadnych ograniczeń co pozwoliło nawet dwóm starszym Panom świetnie się bawić w kręcących filiżankach.
Znów ten straszny czas nie pozwolił w pełni nacieszyć się. Wróciliśmy do pierwszego Parku jeszcze raz zakosztować przyjemności największej atrakcji ale po drodze wpadliśmy w szał stoisk gdzie można wygrać pluszaki. Ja dla Tomaszka wyłowił raczko-kraba z Małej Syrenki, Tomaszek próbował wygrać zabawki z Toy Story ale udało się dość dużego Dumbo, który zajmie chyba dość dużą część plecaka JJJJ
Nie zdążyliśmy na kolejkę a do pokazy fontann było dość sporo czasu, więc jak każdy szanujący się gość Disneylandu udaliśmy się do sklepu, gdzie szaleństwo osiągnęło punkt krytyczny i znów cenne dolary zostały a my wyszliśmy z nowymi, superaśnymi koszulkami JJ
Punkty naprzeciw pokazu były dodatkowo płatne więc znaleźliśmy super miejsca z boczku i rozkoszowaliśmy się nieziemskim widowiskiem. Wyobraźcie sobie najpiękniejszy pokaz fontann podświetlanych jaki widzieliście a teraz dodajcie super hity Disney i pokaz fragmenty bajek na wodzie która tryskała do góry. Bajeczne kolory, tańcząca woda tryskająca w górę, na boki, na ludzi. Żal nam był wychodzić przed zakończeniem tego wspaniałego widowiska ale w drugim Parku miał być pokaz fajerwerków więc też trzeba było znaleźć dobre miejsce.  Mimo że wszyscy się ewakuowali, by twardo już prawie zasypiając czekaliśmy. Po 22 Tomaszek  poszedł sprawdzić nasze informacje i wrócił z smutną wiadomością „pokazy tylko w weekend”. Nie pocieszeni udaliśmy się do wyjścia i pociągu na kółkach który znów zawiózł nas na parking. Po 5 minutach byliśmy już znów w pokoju hotelowym.
W kilku słowach dlaczego warto tu przyjechać:  
1)      Zabawa dla każdego co dowodzi obsługa  zarówno tej pierwszej jak i drugiej młodości. Zawsze uśmiechnięta i chętna do pogaduszek. Każdy w stroju odpowiednim jego miejscu pracy, tematyczne do bajek.
2)      Atrakcji jest tyle że trzeba liczyć ponad jeden dzień żeby wszystko zobaczyć. Nam mimo że  dość sprawnie się poruszaliśmy nie udało się zaliczyć wszystkich atrakcji.
3)      Wszystko super zorganizowane od parkingów i dotarcia  do Parków,  po każdą atrakcję i wszystko co naokoło, aż do rozwiązań kolejek i zamknięcia Parku i jego opuszczenie.
Jest to jak do tej pory  najlepszy Park rozrywki w jakim byłam. Już zaczynam oszczędzać na największy Park w USA który jest na Florydzie. 


Z Disneylandu mamy więcej filmików niż zdjęć :-))


Diabelski młyn z Miki i kolejka górska w tle 

Wodna przejażdżka po której Tomasz był cały mokry

Pan Walt

W Filiżankach

Wyżerka na Ranczo :-)

Monisia i słonik dumbo

Nowe koszulki do kolekcji



------------------------------------------------------------------------------------------------------------


20.04 Los Angeles –Hollywood
Po wskazówkach od Pana Zbyszka  ruszyliśmy najpierw do Santa Monica. Tutaj w końcu mieliśmy zrealizować plan kąpieli  w oceanie. Piękna pogoda pozwoliła szybko zapakować się do auta, ostatnie dyspozycje wklepać do GPS-a i ruszamy. Trudno powiedzieć jakim sposobem mogliśmy oboje zapomnieć że kapelusz Tomka został na dachu auta, szybko jednak sobie Tomaszek przypomniał gdy tylko zobaczył jak zlatuje i sobie hula na ulicy. Szybko wyleciał z auta i śmignął gdy ja w tym czasie nie mogłam ze śmiechu. Dobrze się rozpoczął dzień i już nawet korki nie mogły nam popsuć humorów. Nie przewidzieliśmy wielkiego smogu nad Santa Monica  
Oj tak, wyglądało to na mgiełkę z nad oceanu, która nie wydała mi się zachęcająca może dlatego że w Los Angeles są straszliwe korki które odebrały mi moce witalne. Na molu w Santa Monica, było podobnie jak na Monciaku, ktoś tam grał na gitarze, ktoś pokazywał magiczne sztuczki, koszulki, i kubki. Monika zamoczyła nogi, po jej minie uznałem że ja już nie musze tego robić. Ruszyliśmy w korki i do Hollywood. To co mieliśmy zobaczyć w tym mieście zostało tzn odbębnione. Na alei gwiazd chodziło dużo przebierańców i naganiaczy  na wycieczki  po okolicy, irytujące być zaczepianym przez Elvisy i Piratów z Karaibów itp. Był też koleś w majtkach z napisem „ I’am slut” hm… tak po prostu, teraz wiem że Hollywood blv, był przygotowaniem na tych wszystkich „ciekawych” ludzi w Las Vegas.
Do samego LA nie wjechaliśmy jako tako, bo się nie opłacało, korki w smog to całe LA z naszej wyprawy. Pod wieczór dojechaliśmy do Pana Zbyszka i Pani Ani, który ugościli nas na noc, za co jesteśmy im wdzięczni bardzo. Rano nawet Pan Zbyszek przygotował nam owsiankę i wyprawkę w postaci świeżych owoców, kanapeczek i protein ;-) 
i w droge do Las Vegas...



Smog na L.A


Trip Stars !

Monika i Pan Zbyszek


3 komentarze:

  1. A gdzie Monika w Carmel?:) Jak pięknie, wesoło i słonecznie. A ja chce takiego śpiewającego słonia morskiego !! Byśmy sobie razem śpiewali alleluja :D

    OdpowiedzUsuń
  2. A Monika na plaży w Carmel spaceruje sobie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę o wasz preleminarz wycieczki:) my też tam chcemy, tylko my nie tacy jak wy bogaci:( bawcie się dobrze

    OdpowiedzUsuń