środa, 25 kwietnia 2012

Wielki Kanion


Uwaga, Uwaga
Rozstrzygnięcie konkursu :  105 F ile to stopni Celsjusza?
Jako pierwsza prawidłową odpowiedź przysłała jako pierwsza Jarmila Dowlaszewicz, Agnieszka Gabriel, Witold Husar z rodziną których  osobiście a niedługo  własnoręcznie pozdrawiamy tutaj na blogu Monika i Tomasz.

22.04 Wielki Kanion.
Rano po raz pierwszy obudziliśmy się mokrzy. Mimo że było dopiero po 7 słońce niemiłosiernie grzało i w samochodzie zrobiła nam się sauna. Ale nie to było najgorsze bo była nadzieja że jak się wyjdzie z auto albo chociaż otworzy drzwi zrobi się chłodniej. Zdziwienie moje nie zna końca bo tak wcale nie było. Parno, duszno i bezchmurnie. Jedynym ratunkiem było ruszyć w drogę z cenną przyjaciółką klimatyzacją J
Ciężko było nam wychodzić z ochłodzonego wnętrza Muminka ale czasami nie było wyjścia. Krajobrazy, atrakcje przy drożne , szybkie zakupy czy tankowanie zmuszały nas do opuszczanie przyjemnego wnętrza Muminka do sauny zwanej stanem Nevada. Na szczęście nie długo znaleźliśmy się w Arizonie i trochę się oziębiło. Termometr już tylko 95®F pokazywał, i już wiedzieliśmy że swetry jeszcze się nie przydadzą.
Jakoś rozpływając się dotarliśmy do bramek Parku Narodowego Grand Canion i miła informacja wjazd jest za darmo, bo trwa tydzień Parku. Informację taką Tomek znalazł już po drodze ale i tak cieszyliśmy się jak dzwonki z zaoszczędzonych 25 $. Z radości wykupiliśmy miejsce kempingowe i zaplanowaliśmy wieczorne ognisko z kiełbasami i steakamiJ Wcześniej jednak wycieczka do punkty widokowego i widok taki że oczy nie ogarniały. Nazwa dawała nam sygnały że kanion może być duży, wielki w końcu, ale takiego czegoś żadne z nas nie przewidziało.   Gdzie nie spojrzeć ogromna dziura w ziemi, aż po horyzont. Rynienki wyżłobione przez rzekę Kolorado dały finezyjne szlaki kanionowi,  do tego  trzęsienia ziemi zróżnicowały poziomy a wiatr ciągle dopracowując to dzieło rzeźbi te skały. Najpiękniejsze dzieło natury jakie do tej pory widziałam.  Nic dodać, nic ująć pięknie to Monika opisała.
Podoba mi się też amerykańskie podejście to dzieł natury. W każdym Parku Narodowym można oglądać naturalne dzieła, ale również w Visiter Center dowiedzieć się jak powstały. Informacja nie tylko przekazana tekstem, ale zdjęciami, makietami, słownie przez Rangersów. Dla każdego coś odpowiedniego.  W każdym Parku sklep z pamiątkami jak i z artykułami zaspakajające potrzeby fizjologiczne, muzea, szpitale, biblioteki, w niektórych nawet teatry były.  My skorzystaliśmy ze sklepu, kupiliśmy drewno na ognisko bo na terenie Parku nie można zbierać drewna. Każdy na swoim miejscu kempingowym miał miejsce na samochód, namiot, ognisko w przeznaczonym dla niego zabezpieczonym miejscu, no i dla ludzkiej wygody stół z ławkami. Dość często rozmieszczone łazienki jak i ujścia wody pozwoliły nam rozkoszować się naszym super urlopem.
Na zachód słońca udaliśmy się na drugi punkt który okazał się najlepszym do oglądania zachodu. Zabraliśmy wszystkie owoce jakie mamy i ruszyliśmy oglądać zachód słońca nad Wielkim Kanionem. Każdy wie ze zachód sam w sobie jest ładny a opatrzony w imponujące dzieło natury jest po prostu nie do nacieszenia się. Siedzieliśmy sobie nad przepaścią na skale i wpatrywali się w zachodzące słoneczko, 20 kilometrów dalej czekało na nas nasze miejsce kempingowe a na nim usmażymy sobie kiełbaski i steka cóż może być piękniejszego niż to wszystko w takim miejscu. Tak jak chcieliśmy tak mieliśmy kiełbaski  były smakowite, steki wysmażone i zjadliwe, z pełnymi brzuszkami jedzenia i z pełną walizką pięknych widoków poszliśmy spać.
Z rana prysznic i w drogę do Monument Valley

Ogroooomna dziura w ziemi ;-)


Monika i jej nowa koleżanka, amerykańska wiewiórka 
 zzzzzuuuummmmmm łapcie energie słoneczną



Zakochane stopki nad wielkim kanionem ahhh...

 MIECHOO, nasze ognisko, kiełbaski i steki. mniam




wtorek, 24 kwietnia 2012

Tama Hoovera i Las Vegas


21.04 Tama Hoovera i Las Vegas
I ruszyliśmy choć żegnać się nie chcieliśmy J Udało się bez większych korków  wyjechać z LA i śmigać do stanu Nevada. Wbrew moim przypuszczeniom Kalifornia nie okazała się najcieplejszym stanem w USA. Nevada udowodniła nam że to ona góruje w tym konkursie. Myślę że każdy by się z nami zgodził gdy samochód komunikuje że jest 105®F.  i uwaga konkurs ile to stopni Celsjusza????
 Dla 3 pierwszych osób które prawidłową odpowiedź wyślą pod numer 512262896 czeka super nagroda!!!

400 kilometrów zleciało na pilnowaniu termometru, wtrącę. Kilka kilometrów przed Las Vegas w miasteczku Pierr, Monika ujrzała wielkiego rollercostera i aż jej się oczka zaświeciły z zachwytu. Mi mniej, coś czułem że może jednak nie chce mi się tym razem. Jednak 10 dolarów za przejażdżkę to nie tak dużo i się zdecydowałem. To coś było ogromne, długie i żółte, nazywało się Desperados, a że ja lubię pić desperadosy to czemu nie. Chciałem nagrać z tego film ale niestety musiałem aparat odłożyć do szafki, tak samo jak i okulary oraz kapelusik. Co już wzbudziło niepokój w mojej osobie. W Wagoniku już miałem stracha, a kiedy wjeżdżaliśmy na górę to pietra, na górze miałem pełne majtki, przed 2-3 sekundy spadaliśmy w dół dosłownie na twarz, tak kurzowo trzymałem się poręczy że aż mnie mięśnie u rąk bolały. Kiedy dojechaliśmy do końca powiedziałem tylko Monice „Nigdy więcej”  jeszcze 5 minut po zejściu z kolejki dochodziłem do siebie, coś Strasznego!   i już strażnik sprawdzał co my tu mamy w naszym Muminku, strażnik na drodze do tamy Hoovera, machnął i jedziemy. Pierwszy punkt widokowy zazwyczaj omijamy, ale ten nas skusił toaletą J Szliśmy asfaltową ścieżką na most z którego świetnie widać tamę, pamiątkowe zdjęcia  i rura do Las Vegas. Było dość wcześnie więc przywitało nas śpiące Las Vegas. Jedyne miasto które w dzień śpi a w nocy budzi się i jest impreza do białego rana. Korzystając z okazji poszliśmy wybierać koszulki J Oprócz głównej ulicy gdzie znajdują się największe i najciekawsze Hotele z kasynami znajduje się deptak na pięć przecznic pokryty metalowym dachem. A pod dachem największy ekran jaki widziałem. Ze względu że właśnie tam odbywają się pokazy światło, dźwięk tam najpierw obraliśmy kurs. Pod nieczynnym centrum zaparkowaliśmy i ruszyliśmy na podbój nocnego miasta. Deptak oprócz sklepów z upominkami i kasynami  raczył jeszcze atrakcjami typu, zjazd na linie pod dachem, barami z przeróżnymi drinkami, koncertami country, jazzu, i muzyką puszczaną przez DJ nie wiadomo jakiej płci. Wszędzie przebierańcy, jeszcze więcej niż w Hollywood. Pełno ludzi, delektujących się widowiskiem na dachy. Do piosenki „American Pie” różnokolorowe pokazy były imponujące, aczkolwiek nie podbiły mojego serca jak w Disneylandzie J Moje podbił, piosenka jest sama w sobie niesamowita, a razem z pokazem na tak ogromnym ekranie z ludźmi którzy przy niej tańczą i śpiewają na mnie zrobił wrażenie, teraz kiedy usłyszę ten przebój, zawsze będzie mi się kojarzył z Las Vegas
Popatrzyli my na pijanych, dziwnych i śmiesznych  ludzi i czas było na aleje główną i pamiątkowe zdjęcia przed tablicą witającą wszystkich gości Las Vegas. A tu taki szok. Poruszaliśmy się do tej pory bocznymi uliczkami gdzie można było bez problemu zrobić sobie tatuaż czy wziąć ślub, mało było ludzi i raczej strach było chodzić tutaj pieszo. Natomiast jak tylko wjechaliśmy na główną ulicę, mnóstwo ludzi jak mrówek, poruszało się to w jedną to w drugą stronę. Ogromna ilość neonów, bilbordów, reklam. Tematyczne hotele : Starożytna Gracja, Egipt z piramidą, Francja z wieżą Eiffla, Nowy York ze Statuą Wolności i nawet Wenecja z kanałami wewnątrz Hotelu. W tym ostatnim postanowiliśmy wydać kilka dolarów w automatach. Tutaj doznałam znowu szoku. Szukając specjalnie automatu z rynienką na dole na wygraną, odkryliśmy że w każdym wygrane można jedynie wydrukować w formie paragonu z danego automatu. Dźwięk spadających monet niby puszczają ale to już nie to samo L W tym Hotelu było tyle automatów że aż można było się pogubić, można było zagrać za 1 centa i za 10 dolarów za jednym pociągnięciem. My oczywiście graliśmy za 1 centa, z jednego dolara dużo zabawy. Mi nawet udało się wygrać 5 dolarów, a Monika tylko co chwile „ Daj dolara, daj dolara” J Klimat był bardzo ciekawy, czuć było duże kwoty które ulatują nad pomieszczeniem, nie dziwie się że ktoś tam spędza całe dnie, na pewno się da. Sam miałem mały niedosyt, kiedy przegrałem już te moje 5 dolarów, ale zdrowy rozsądek podpowiedział że czas już spać
Mimo że zbliżała się godzina 12 w nocy nadal było ponad 25®C postanowiliśmy trochę wyjechać z miasta. Na parkingu gdzie nie koniecznie można nocować spędziliśmy chyba najcieplejszą noc w naszej podróży. 



Pod Palmami


desperados srados

Tama Hoovera





A tutaj w Wenecji piękny dzień ;-)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Droga do L.A. przez Big Sur - Disneyland


Droga Wybrzeżem Pacyfiku do Los Angeles  18.04.12
Kiedy pożegnaliśmy już San Francisco i mój ukochany Golden Gate, ruszyliśmy w stronę drogi nr 1, w USA, czyli wiodącą przez około 160 km trasę widokową nad Oceanem zwaną Big Sur. Pierwszym naszym przystankiem, poleconym przez naszego trzeciego telefonicznego przyjaciela drogi pana Zbyszka, było miasto Carmel. Słodko brzmiąca nazwa, z najsłodszą i najpiękniejszą plażą w tym regionie. Rano idealna na spacer z Moniką. Woda niestety lodowata, wiec wrzucenie się na fale nie wchodziło w grę niestety. Oboje mieliśmy ochotę wykąpać się w oceanie, ale zachowując zdrowy rozsądek przełożyliśmy te plany na później.  Tak jak w przewodniku droga wzdłuż oceanu, opiewała w cudowne widoki, klifów i łukowych mostów.  Jednym z miejsc jakie na tej pięknej drodze mogliśmy obejrzeć był Hearst Castle. Tuż przed zamkiem, zatrzymaliśmy się na parkingu żeby zobaczyć też słonie morskie, wylegujące się nad brzegiem. Widok na tyle niespotykany bo było ich mnóstwo. Tyle foko podobnych zwierząt jeszcze nie widziałem, były ich ogromne skupiska. Leniwie się grzały na plażach i nie przeszkadzała im chmara ludzi z aparatami. My ich trochę poklaskaliśmy jak prawdziwe foczki, one odwdzięczyły się mega głośnymi beknięciami J
Zamek, mimo że wstęp kosztował 25$ od osoby, postanowiliśmy go odwiedzić.  Była to kwota dość ciężka do zaakceptowania bo mieliśmy również ochotę na jakiś porządny obiad. I tu Ameryka znowu nas nie zawiodła, nakarmiła nas przed zamkiem za 15$ więc spokojnie już mogliśmy wydać te 50$ na zamek. Kwestia pozostała na co kupujemy wycieczkę. 4 różne trasy sprawiły na krótko problem. Mnie interesował ogród i baseny, gdyż nie lubię obcym po domu chodzić i to jeszcze nieboszczykowi. To jednak w każdej było więc jednogłośnie ustaliliśmy domki gościnne i kuchnia. Zapakowano nas do autobusu który wwoził wszystkich turystów na górę a na niej nasz cel wyprawy. Posiadłość Williama Hearst-a jest ogromna, sam wjazd zajmuje 15 min. Przewodnik już na nas czekał, w końcu poczuliśmy się jak prawdziwi turyści, oprowadzani po winiarni, domkach gościnnych i kuchni. Imponujące pomieszczenia które nieraz spełniają podstawowe funkcje w każdym domu, tutaj są dziełami sztuki i techniki tamtego okresu czyli „złotych lat 30 i 40, XX wieku”.
Po oprowadzaniu mieliśmy czas dla siebie czyli spokojnie przechadzanie się nad Basenem Neptuna, który wyglądał jak by był ściągany z Grecji. A w łaźni Rzymskiej, spotkaliśmy James-a który jak tylko usłyszał że jesteśmy z polski, opowiedział nam historie jak to on za dzieciaka był w Krakowie i Zakopanym, pytał się czy nadal w Polsce  sprzedają spirytus, którego on nie mógł przełknąć , pamiętał że za 1 dolara w tamtych czasach na czarnym rynku dostawał 126 zł. A ku naszemu zaskoczeniu nawet mówił po polsku trochę, policzył do 8, powiedział „Dzień Dobry” a kiedy już nie było nikogo obok nas powiedział że jeszcze coś umie i powiedział „ taka ładna dupa” , co nas rozbiło na łopatki, niestety nie dał się nagrać;-) Jeszcze sobie przypomniałem że było tam sporo  drzewek z rosnącymi pomarańczami, grejpfrutami i cytrynami. Miałem wielką ochotę zerwać tak jedną pomarańczkę do posmakowania niestety obiekt był bardzo dobrze chroniony i obserwowany .Owoce była dla nas bardzo kuszące szczególnie że biegały sobie wiewiórki i sobie zrywały i podjadały ciągle coś, a my nie L
Zachód słońca spędziliśmy na plaży wpierniczająć Mcduble i frytasy z Mc’a. A wcześniej jeszcze zamówiłem pokój w motelu tuż za Disneylandem, który znalazł nam nasz przyjaciel podróży Pan Zbyszek, znowu musiałem literować, tym razem i imię, nazwisko, adres w Polsce, wszystko co się podaje przy rezerwacji, z 20 min sobie gadałem z panią, a Moniczka się świetnie bawiła nagrywając mnie. Nie da się ukryć że ubaw był wielki, dzielnie Tomaszek sobie radził a Pani cierpliwie przyjęła rezerwacje. Zachód słońca nad Pacyfikiem jest dość podobny do zachody nad Bałtykiem, przy czym tutaj mieliśmy towarzystwo wielkich mew, które chyba chciały się częstować naszymi frytkami co spowodowało że ja uciekałam do auta.  Wyobraźnia podsuwała mi obrazu mewy lecącej wprost na mnie i ciągnącej mnie za włosy, albo dziobiącej moje oczy. Za dużo filmów J
Wszystko się udało i zarezerwowaliśmy ostatni wolny pokój, a od rana czekały na mnie a w szczególności Monikę dwa parki Disney-a . Nie dość że można się było porządnie umyć, wyspać w łóżku to jeszcze świadomość że za 15 minut możesz być w Parku Disney’a. Wow zbliża się mój punkt  nr 1 do przeżycia w USA.

Plaża w Carmel

Tomasz w Carmel

Widok w Carmel

Mostek na drodze nr 1

Słoń morski śpiewa " allleeluuujaaa"

Zamek Hearst-a

A w Winiarni ...Bacardii

Domek dla Gości

Basen Neptuna

i Rzymski basen



----------------------------------------------------------------------------------------------------------


19.04.12 Disneyland
Od naszego moteliku było 15 min drogi piechotką do parkingu,  skąd zabierały nas drogowe pociągi i wysadzały tuż przed wejściami do parków.  Myślałam że będę biec te 15 minut J Oczy ciągle wypatrywały atrakcji ale nic się nie przedzierało, i wtedy chwila zwątpienia, a jak to takie małe???W kasie porozmawialiśmy z przemiłą pani która jak się dowiedziała że pierwszy raz jesteśmy w Disneylandzie, dała nam plakietki z napisem „ 1’st Visit „ które dumnie nosiliśmy przez cały dzień. Naszym pierwszym parkiem był, Disney California Adventure Park.
Trzeba dodać że zaskoczyła mnie wielkość jednego jak i drugiego Parku. A tu tylko jeden dzień na te wszystkie atrakcje.
Niesamowicie ogromny rollercoster, diabelski młyn z myszką Miki, pełno pokazów z 3D, 4D i 5D z prawdziwego zdarzenia. Pierwszy oczywiście był rollercoster i na dodatek jeszcze w pierwszym wagoniku, ja się strachałem trochę w przeciwieństwie do Moniki. Jazda była ekstra. Z równie ciekawych atrakcji była jazda Diabelskim młynem i Swingująca gondola na nim, która też przyspieszyła mi bicie serca. Strzelanina jajkami w 3d w Toy Story II, Lot nad atrakcjami turystycznymi USA w którym czuć było zapachy miejsc, np. zapach pomarańczy kiedy lecieliśmy nam ich polami. Przepłynięcie przez rwąco rzekę, wizyta w nawiedzonym hotelu, i wiele wiele innych.
Plan był taki żeby najpierw pójść na największe atrakcje, licząc że na pewno dłużej będzie się w kolejkach stało. Mimo że byliśmy w czwartek, było dość sporo ludzi. Obawy nasze szybko zostały rozwiane przez super rozplanowane kolejki i obsługa która czujnie tych ludzi rozprowadzała, tak że się ciągle zbliżało i zbliżało  do super atrakcji. Rano jak przyszliśmy nie wszystkie atrakcje były już czynne, ale to nas nie zraziło przecież możemy tu wrócić później J Na pierwszy ogień jak pisał Tomek była największa kolejka. Wrzaski jakie dochodziły skusiły by chyba każdego. Zbliżamy się małymi kroczkami i widać że oboje nie możemy się już doczekać, przy czym Tomuś już chciałby to mieć  za sobą a ja bym chciała że to trwało i trwało. Pierwszy wagonik, szczęście w nieszczęściu. Pasy sprawdzone i ruszamy, krótka przerwa, przemiły głos odlicza i….. niesamowita prędkość zabrała nas na przejażdżkę gdzie łzy i  gile mi leciały na wszystkie strony, uśmiech nie schodził aż do postawienia nóg na ziemi. Mimo obaw oboje odchodziliśmy z myślą, musimy tu później wrócić. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy że będzie to ciężkie do wykonania. Wiedząc że kolejki szybko idą postanowiliśmy wchodzić do każdej atrakcji. Wielki młyn gdzie można sobie wybrać miejscową gondolę bądź swingującą. Wybór znów jednogłośny jednak powodujący u niektórych lekkie mdłości, radość że nie jadłam  śniadania w tym momencie uratował je przed nagłym wyjściem na  pozostałe gondole. W następnej kolejce były bajki Toy Story II, Mała Syrenka, była też szkoła latania Goofiego, karuzela krzesełkowa, i samolotowa, Pokazy 5D i Hotel strachów. Wszędzie oczywiście sklepy z upominkami, koszulkami i w ogóle ciuchami. Sklepy z jedzeniem z cenami, można by rzec dość drogie. Mieliśmy jakieś prowiant ze sobą, ale okazało się troszkę za mało J Co godzinę na ulicę przyjeżdżali bohaterowie bajek z pokazami i konkursami dla dzieciaków. Po 3 godzinach mogliśmy udać się do drugiego Parku, z myślą wrócimy tutaj pod wieczór.
Drugi Park przywitał nas Myszką Miki ułożonej z kwiatów na trawie. Nad naszymi głowami na zmianę kursowała lokomotywa z wagonami i kolejka z przyszłości dookoła całego Parku. Charakterystyczne budyneczki przeniosły nas do niejednej bajki. Tutaj  górowała Myszka Miki i przyjaciele, Piotruś Pan, Królewna Śnieżka, Alicja w Krainie Czarów, Dumbo, a do tego całe miasteczko przyszłości: Gwiezdne Wojny, Toy Story, Kapitan EO. Osobno z możliwością udania się do restauracji była przejażdżka śladami Piratów z Karaibów. Mieliśmy też okazje nakarmić nasze brzuszki prawdziwym jedzeniem z rancza, przy muzyce country na żywo. Widać że ten Park, zresztą jest to oryginalny, pierwszy  Park Disney , zrobiony jest pod młodszych gości. Nie ma jednak nigdzie żadnych ograniczeń co pozwoliło nawet dwóm starszym Panom świetnie się bawić w kręcących filiżankach.
Znów ten straszny czas nie pozwolił w pełni nacieszyć się. Wróciliśmy do pierwszego Parku jeszcze raz zakosztować przyjemności największej atrakcji ale po drodze wpadliśmy w szał stoisk gdzie można wygrać pluszaki. Ja dla Tomaszka wyłowił raczko-kraba z Małej Syrenki, Tomaszek próbował wygrać zabawki z Toy Story ale udało się dość dużego Dumbo, który zajmie chyba dość dużą część plecaka JJJJ
Nie zdążyliśmy na kolejkę a do pokazy fontann było dość sporo czasu, więc jak każdy szanujący się gość Disneylandu udaliśmy się do sklepu, gdzie szaleństwo osiągnęło punkt krytyczny i znów cenne dolary zostały a my wyszliśmy z nowymi, superaśnymi koszulkami JJ
Punkty naprzeciw pokazu były dodatkowo płatne więc znaleźliśmy super miejsca z boczku i rozkoszowaliśmy się nieziemskim widowiskiem. Wyobraźcie sobie najpiękniejszy pokaz fontann podświetlanych jaki widzieliście a teraz dodajcie super hity Disney i pokaz fragmenty bajek na wodzie która tryskała do góry. Bajeczne kolory, tańcząca woda tryskająca w górę, na boki, na ludzi. Żal nam był wychodzić przed zakończeniem tego wspaniałego widowiska ale w drugim Parku miał być pokaz fajerwerków więc też trzeba było znaleźć dobre miejsce.  Mimo że wszyscy się ewakuowali, by twardo już prawie zasypiając czekaliśmy. Po 22 Tomaszek  poszedł sprawdzić nasze informacje i wrócił z smutną wiadomością „pokazy tylko w weekend”. Nie pocieszeni udaliśmy się do wyjścia i pociągu na kółkach który znów zawiózł nas na parking. Po 5 minutach byliśmy już znów w pokoju hotelowym.
W kilku słowach dlaczego warto tu przyjechać:  
1)      Zabawa dla każdego co dowodzi obsługa  zarówno tej pierwszej jak i drugiej młodości. Zawsze uśmiechnięta i chętna do pogaduszek. Każdy w stroju odpowiednim jego miejscu pracy, tematyczne do bajek.
2)      Atrakcji jest tyle że trzeba liczyć ponad jeden dzień żeby wszystko zobaczyć. Nam mimo że  dość sprawnie się poruszaliśmy nie udało się zaliczyć wszystkich atrakcji.
3)      Wszystko super zorganizowane od parkingów i dotarcia  do Parków,  po każdą atrakcję i wszystko co naokoło, aż do rozwiązań kolejek i zamknięcia Parku i jego opuszczenie.
Jest to jak do tej pory  najlepszy Park rozrywki w jakim byłam. Już zaczynam oszczędzać na największy Park w USA który jest na Florydzie. 


Z Disneylandu mamy więcej filmików niż zdjęć :-))


Diabelski młyn z Miki i kolejka górska w tle 

Wodna przejażdżka po której Tomasz był cały mokry

Pan Walt

W Filiżankach

Wyżerka na Ranczo :-)

Monisia i słonik dumbo

Nowe koszulki do kolekcji



------------------------------------------------------------------------------------------------------------


20.04 Los Angeles –Hollywood
Po wskazówkach od Pana Zbyszka  ruszyliśmy najpierw do Santa Monica. Tutaj w końcu mieliśmy zrealizować plan kąpieli  w oceanie. Piękna pogoda pozwoliła szybko zapakować się do auta, ostatnie dyspozycje wklepać do GPS-a i ruszamy. Trudno powiedzieć jakim sposobem mogliśmy oboje zapomnieć że kapelusz Tomka został na dachu auta, szybko jednak sobie Tomaszek przypomniał gdy tylko zobaczył jak zlatuje i sobie hula na ulicy. Szybko wyleciał z auta i śmignął gdy ja w tym czasie nie mogłam ze śmiechu. Dobrze się rozpoczął dzień i już nawet korki nie mogły nam popsuć humorów. Nie przewidzieliśmy wielkiego smogu nad Santa Monica  
Oj tak, wyglądało to na mgiełkę z nad oceanu, która nie wydała mi się zachęcająca może dlatego że w Los Angeles są straszliwe korki które odebrały mi moce witalne. Na molu w Santa Monica, było podobnie jak na Monciaku, ktoś tam grał na gitarze, ktoś pokazywał magiczne sztuczki, koszulki, i kubki. Monika zamoczyła nogi, po jej minie uznałem że ja już nie musze tego robić. Ruszyliśmy w korki i do Hollywood. To co mieliśmy zobaczyć w tym mieście zostało tzn odbębnione. Na alei gwiazd chodziło dużo przebierańców i naganiaczy  na wycieczki  po okolicy, irytujące być zaczepianym przez Elvisy i Piratów z Karaibów itp. Był też koleś w majtkach z napisem „ I’am slut” hm… tak po prostu, teraz wiem że Hollywood blv, był przygotowaniem na tych wszystkich „ciekawych” ludzi w Las Vegas.
Do samego LA nie wjechaliśmy jako tako, bo się nie opłacało, korki w smog to całe LA z naszej wyprawy. Pod wieczór dojechaliśmy do Pana Zbyszka i Pani Ani, który ugościli nas na noc, za co jesteśmy im wdzięczni bardzo. Rano nawet Pan Zbyszek przygotował nam owsiankę i wyprawkę w postaci świeżych owoców, kanapeczek i protein ;-) 
i w droge do Las Vegas...



Smog na L.A


Trip Stars !

Monika i Pan Zbyszek


piątek, 20 kwietnia 2012

S.F i Park Yosemitse


Droga do San Francisco 16.04.12 i 17.04
Kiedy już opuściliśmy Park Arches czekała już na nas droga, nie byle jaka bo do San Francisco! Tym razem już dawno na naszej drodze nie było równin, same piękne górki i pagórki, skaliste, drzewiaste, piaskowe, niektóre pokryte śnieżkiem. Po drodze zatrzymaliśmy się w jak dla mnie najciekawszej rest area. Była tam Ciuchcia i wiele innych ciekawostek ze stanu Utha. Dla mnie ważne było że toaleta była ładna i nie było dużo ludzi. Ale racje muszę przyznać że był to pięknie umiejscowiony parking i z pomysłem zrobiony. Szkoda że to był już w sumie nasze ostatnie kilometry w tym stanie, bardziej te informacje przydadzą się przyjeżdzającym.
Następnym Stanem była Nevada ! Z niepisaną stolicą w Las Vegas do którego się wybieramy później.  Tu na każdej stacji można było wstąpić do kasyna, a w każdym większym mieście to już obowiązkowo kilka kasyn musiało stać, obecność raju dla hazardzistów była wszechobecna. Pędziliśmy przez Salt Lake City i Reno, to ostatnie kiedyś było miastem stolicą hazardu którym teraz jest Las Vegas. Pędziłam i nawet ja gdyż wróciłam do nocnej jazdy po tych śnieżycach J Coraz bardziej amerykańsko się wydawało za oknami. Rancza i kowboje których często spotkać można w McDonaldzie.
Tankować mieliśmy w Sacramento, po tym jak znalazłem stronie gdzie można zatankować do naszego Muminka dobre i tanie paliwo, korzystaliśmy tylko z tych stacji. Jednak w Sacramento nie było to takie proste, albo dystrybutory nie działały albo nie chciały przyjąć moich kart, na szczęście na Shell-u się udało i za 3,73$ za galon mieliśmy paliwo na dojazd i zwiedzanie San Francisco. Dzięki Tomkowi zawsze udaje nam się zaoszczędzić co powoduje uśmiechy jak jedziemy później i widzimy jak inni przepłacają JJeszcze przed Sacramento, przekraczaliśmy granice stanu Nevada i wjechaliśmy do Kalifornii, wklepałem a Ipoda 2pac-a – California i pędziłem, tego to się dopiero sucha wspaniale.  Mile z GPS uciekały  i późnym popołudniem dotarliśmy do SF. Ruch ogromny bo godziny szczytu, od razu udaliśmy się na Golden Gate, czyli chyba jeden z najbardziej charakterystycznych mostów na świecie. Na mojej liście rzeczy do zobaczenia zajmował jedno z topowych miejsc. A już po chwili jechałem po nim Muminkiem. Zatrzymaliśmy się po drugiej stronie gdzie mogliśmy go oglądać w całej okazałości. Ja jeszcze znalazłem dobrą miejscówkę na zdjęcia i nocleg w jednym. Plan przewidywał jeszcze zwiedzanie miasta tego dnia i powrót na zachód słońca na drugą stronę mostu. Trochę zgłodnieliśmy więc pojechaliśmy szukać czegoś na wyspie. Jedliśmy już Hamburgery, Pizzę czas przyszedł na Chińczyka. Ja zamówiłem specjalność szefa kuchni, czyli wołowinkę, a Monika łagodnego kurczaczka z orzechami nerkowca. Obie potrawy były wyśmienite, moja wołowinka rozpływała się w ustach ale była też odpowiednio twarda do pożucia przez zęby J Za to Kurczaczek Moniki to poezja w smaku aż musiałem przełknąć ślinkę jak sobie przypomniałem. Tomek tak świetnie może opisywać i moje potrawy gdyż dla mnie te porcje są za duże i wychodzi że po połowie ja już nie mogę i wtedy Tomuś się rozkoszuje drugą potrawą. Ciekawostki od razu jak się siada przy stoliku kelner/kelnerka podaje Menu i dzbanek pełen wody z lodem, który jest za darmo i można pić ile się chce, jak dla mnie jest to idealne rozwiązanie a w tej chińskiej knajpie nawet herbatę dostaliśmy bez proszenia J Ciekawostka 2 : Sprawa napiwku, w każdej szanującej się restauracji, a byliśmy już w 3 , trzeba dać napiwek zazwyczaj daje od 3 do 6 dolarów. Wygląda to tak że jak płece kartą dostaje rachunek w którym musze wpisać ile daje napiwku i dodać to do ogólnej ceny posiłku, od tak to wygląda J. W razie gdyby ktoś, Paulina, miał problemy do kelnerka ma kalkulator i zawsze można pożyczyć.
Po Obiadku szybko przed Starbucks na internet i na zdjęcia nocne mostu. Monika już sobie słodko spała a ja pstrykałem fotki tego imponującego mostu, który nocą wygląda prześlicznie. No mi niestety pozostaje razem z Wami oglądać zdjęcia mostu nocą pełny brzuch nie pozwolił mi już na żadną inną pozycję niż leżącą. Po zdjęciach podjechałem na wcześniej upatrzone miejsce noclegowe z widokiem na Golden Gate.  W przewodniku piszą że trudno zrobić zdjęcie tego mostu bez mgły nad nim, a nam się udało ale już następnego dnia mgła się pojawiła. Mimo że została  sprawdzona pogoda, która głosiła że po 9 się rozpogodzi, akurat tego dnia się nie sprawdziła na medal. Przejechaliśmy po raz drugi przez most którego górnej części już nie było widać przez mgłę.
Rano zwiedzanie SF, te ich uliczki pod ogromnym nachyleniem, sławne kolejki szynowo linowe, Chinatown  i port.  Trzeba dodać że większość część miasta zwiedziliśmy w poszukiwaniu taniego parkingu. Ale gdy już nam się udało całe miasto stało przed nami. San Francisco nasunęło mi pewną refleksje na temat automatycznych skrzyń biegów tak popularnych w USA. Jest to idealny wynalazek na ten kraj. Już widzę te wypadki na tych 4 pasmowych zjazdach bo ktoś nie zdążył przerzucić  biegu z 3 na 4, tutaj takie problemy nie istnieją, pokonywanie tysięcy kilometrów na  tempomacie gdzie kontroluje się prędkość jednym palcem jest zbawieniem dla nóg, czy też jazda i ruszanie pod 45 stopniowym  wzniesienie w San Francisco, automaty to dobro narodowe Stanów, które popularyzuje w Polsce jeżdżąc Mercedesem.
Moje refleksje tyczą ludzi poruszających się pieszo. Mało kto przestrzega świateł na ulicach, zarówno w Chicago jak i SF podchodzą i przechodzą, czasami ktoś się rozejrzy, ale jak już ktoś wszedł cała reszta też rusza mimo czerwonego światła. Podziwiam ich za pogodę ducha, i aktywność fizyczną, widziałam kolesia (koło 40stki ) na hulajnodze. Pani w stroju do biura i na deskorolce. Wow
Szybki zakup jeszcze bluzek i dzida dalej do Parku Yosemitse

. J Dziękujemy za wszystkie komentarze i maile, niestety z powodu dość ograniczonego dostępu do neta trudno powiedzieć kiedy będziemy mieli okazje odpisać na meile. Miło nam jednak czytać co tam u Was więc oczywiście postaramy się Wam odpisać J

Piękno amerykańskich dróg 


A tu  najlepsza rest area na jakiej byliśmy i pamiątkowe zdjęcie


Jeszcze tylko 1191 km do San Francisco 


Jeszcze nie Golden Gate ale już blisko :-)

A Oto i Oni, Młodzi, piękni, uśmiechnięci, zakochani. a w tle Golden Gate





Jedzenie w Chińskiej knajpie. Tomasz już nie może się doczekać kiedy zanurzy zęby w wołowince

Monikę ominęły takie widoki w nocy

 Sławne tramwaje ;-)

Przejażdżka to koszt 6 dolców w jedną stronę


ChinaTwon


 Z Dedykacją dla Zośki i Arka, Tak wygląda lada z serami w jednym ze sklepików


A to My w naszych nowych koszulkach, okularach przeciwsłonecznych i kapelusiku



Narodowy Park Yosemitse 17.04.2012
Po drodze do Parku zrobiliśmy zakupy na planowany piknik. Bez mojego kosza to już nie jest to ale jakoś truskawki, pomarańcze, marcheweczki i oczywiście Fanta w dwóch smakach dały radę. Droga okazała się dość ciężka ale dopiero jak ja wsiadłam za kółko. Jak ktoś był w Norwegii i jechał drogą Troli to tutaj miałam coś podobnego. Esy floresy na drodze a po prawej przepaść aż człowiekowi gorąco się robi. Dałam radę jakoś zjechać w dół jeszcze i zaraz za bramkami parku przesiadłam się na miejsce pasażera. Mapka okazała się mało czytelna ale do najfajniejszych miejsc udało nam się trafić.
Na terenie Parku tworzy się „leśna społeczność”. Bilet jest ważny na tydzień więc wielu ludzi rozbija się tutaj bądź zamieszkuje domki i tak spędzają tutaj swoje wakacje. Witkowi by pasowało ta miejscówka. Oprócz obowiązkowego sklepu na terenie parku  znajduje się biblioteka z Internetem, teatr, szpital, sąd, kempingi, toalety, restauracja. Z cudów natury wodospady, wielkie góry, gigantyczne sosno-świerki z macho szyszuniami, rzeka. Widoki były piękne i czuć było że da się tu zrelaksować co też uczyniliśmy podczas naszego pikniku. Fanta o smaku winogron świetnie zastępowała nam wino i tym optymistycznym akcentem powoli myślami przenosiliśmy się w stronę Los Angeles. Z parku to już Tomasz prowadził, po ciemku to sobie nie wyobrażałam jazdy drogą zdrowo zakręconą. Mimo że nie odwiedziliśmy Parku Misa Jogi, to w tym też mieszkały misie ale grizzly. Podziwialiśmy też największą formacje granitową na świecie czyli El Capitan.  Szkoda że w Polsce nie ma takich parków, w sensie krajobrazowym i organizacji. Płacisz na wjeździe, dostajesz mapkę, masz do dyspozycji pola biwakowe, namiotowe, toalety, sklepy i inne wygody o których wspomniała Monika, cała infrastruktura jest pomyślana sprawie. Amerykanie mają wszystko w takich sprawach obcykane, wiedzą czego ludzie chcą i oczekują i dają im to w parku narodowym tak podane że radość z obcowania z przyrodą jest jeszcze większa.
Piknik też był cudny nad niedaleko wodospadu, wszystko nam dopisywało, no może czas tylko trochę nas poganiał, ale czas jak to czas ciągle goni nas.

Droga którą pokonywała Monika



El Capitan i Szyszunia

Czasem uprawianie jogi wymaga sprawności fizycznej. Oczywiście założyłem sobie nogę za głowę, ale Monika już nie robiła wtedy zdjęć ;-)

Piknik