MONIKA
ANETA
TOMASZ
Piątek 13.09.13
I nadszedł czas pakowania, choć wylot mamy jutro trzeba do Dublina dojechać i jeszcze ostatnie atrakcje zaliczyć. Tak więc od rana plan napięty. Szybkie prysznice, pakowanie walizek, odkurzanie auta i ostatnie śniadanie w towarzystwie Jurka i Nathaniela. Pożegnanie i ustawki już po polskiej stronie i już ruszać pora. Do Dublina 3,5 h więc same przeboje puszczamy sobie i jakoś leci. Prosto jedziemy na parking Guinness’a i następna atrakcja z listy Anteny. Najpierw krok po kroku poznajemy tajniki powstawania piwa, historię założyciela i rozwoju firmy. Jednym z głównych punktów był proces samodzielnego nalania piwa do szklanki i tam można było otrzymać certyfikat. Ostatni punkt obowiązkowy to oczywiście sklep, w którym akurat tym razem jedynie Bobo skorzystała. Osobiście po degustacji mogę uznać że nie jest to mój ulubiony trunek.
Podjechaliśmy do centrum i tutaj już spacerek na nóżkach. Ostatni mój punkt obowiązkowy The Temple Bar gdzie tłumy już gościły mimo godziny 16. Posłuchaliśmy tylko kapeli gitarowo-banjo’wej, kilka wdechów barowej atmosfery i ruszamy dalej. Trasa turystyczna po Dublinie, pamiątki i koszulki irlandzkie. Jeszcze tylko czekoladowe ciacho i kawa dla Anteny i na dziś zwiedzania wystarczy. I tak o to znajdujemy się tam gdzie spędziliśmy pierwszą noc. Wśród naszych gości mija nam miło czas na wspomnieniach.
Monika jakoś tak dziwnie to wszystko opisuje. Dodam tylko kilka szczegółów jak np to, że zarysowałam auto na parkingu przed wejściem do muzeum browaru. Wiadomo, że to moja atrakcja, czuję się jak specjalista od muzeów. Guinness to gorzkie i kawowe piwo więc początki były ciężkie ale wypiłam dużo więcej niż Monika! :D Zwiedzaliśmy Dublin i czuję, że to było to czego mi brakowało. Miasto które żyje ale i pomniczków można było trochę zobaczyć. A propos pomniczka to przy jednym z nich zagadał nas Pan Polak z Niemiec i wykorzystał Tomaszka profesjonalnego fotografa. Wchodziliśmy do sklepów z pamiątkami i choć do ostatniego już mi się nie chciało wchodzić bo myślałam, że nic nowego nie znajdę to znalazłam coś czego szukałam przez cały wyjazd. To się nazywa szczęście Anteny. To ciasto Moniki było niedobre a moja kawa wcale nie była Latte. Jutro ostatnie muzeum (wiadomo, komu najbardziej na tym zależy) i lecimy! Polsko nadchodzimy!
Dublin, to jednak z wielu stolic, która przypomina inne stolice. A jednak jest tu coś czego nie ma gdzie indziej. Pub-y, bary, lokale, gdzie piwo leje się strumieniami, gdzie struny od gitar pękają z częstotliwością rodzących się dzieci. Przez co jest to wesołe miasto, bo jak tu nie można być wesołym po chmielonym zdrowym napoju. Muzeum Guinnessa to już osobna historia, byłem w nim kiedyś raz, wyglądało to troszkę inaczej niż pamiętam. Może dlatego że wtedy wypiłem całą szklankę tej irlandzkiej zupy z procentami. To nie pierwszy raz kiedy doskwiera mi taka myśl cze coś już było lepsze czy też gorsze od tego co przyzywałem tu, dlatego już nie będę się rozpisywał i zasłonie się kurtyną milczenia dając większy wydźwięk wypowiedzią moich poprzedniczek.
Piwko Tomasza
Piwko Anteny
Certyfikat i piwko Moniki