poniedziałek, 9 września 2013

Carrick-a-Rede i dzień dwa

ANTENA
TOMASZ
MONIKA

07.09.13

Pobudka w Hostelu nie zapowiadała słonecznego dnia, wiatr i deszcz, z tych dwóch słów jak się poprzestawia literki kilka doda a parę usunie wyjdzie napis „Irlandia”. Przez piękną antresole, jedząc Irish śniadanie ( muszę wtrącić, że wcale nie było to irish śniadanie tylko english breakfest) należy nadmienić że każdy mógł sobie wybrać, my z Anteną wybrałyśmy jajecznicę z tostami i ja dodatkowo z bekonem :):) obserwowałem jak wiatr czesze zieloną trawa a morzę irlandzkie głaszcze klify. Dobrze że większość tego dnia mieliśmy i tak spędzić w samochodzie. Pierwsza z Atrakcji był Carrick-a_Rede, czyli most linowy nad dwoma urwiskami zawieszony na ponad 20 metrach. Pogoda była tak kiepska że myślałem że znowu nici z przejścia na drugi brzeg. Już jedną próbę miałem, ale wtedy z Łukaszem byliśmy poza sezonem i było zamknięte. Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłem tabliczkę z napisem „Most otwarty” raczej tabliczka głosiła OPEN :) To idziemy. Monika z Anteną, przeszły na drugi koniec bez problemów, ja też tych problemów bym nie wiedział gdybym nie spojrzał w dół.., trochę mi się porty zatrzęsły a nogi jakby mdlały na widok kawałka deski i liny chroniącej mnie przez wpadnięciem 20 metrów w dół i to w najlepszym wypadku do wody a nie o skały. Kiedy dostałem się na koniec mostu, zrobiliśmy rundę po wyspie i z powrotem. Tak naprawdę całą atrakcją jest przejście przez most, a jeszcze w takich warunkach pogodowych dostarcza to dodatkowego dreszczyku emocji. I w drogę, a komu w drogę temu Tullamore! Jestem małym fanem tej oto Whisky która kryje się pod nazwą jednej z miejscowości w Irlandii w której jest robiona. Nie chciałem przechodzić procesu powstawania,mimo że degustacja końcowa trzech różnych Tullamorków kusiła, chciałem tylko wejść i poczuć klimat. Powód był jeszcze taki że droga czekała nas a Tomek sobie najlepiej radzi z jazdą po lewej stronie :)  Nie zawiodłem się, dostałem wszystko czego oczekiwałem, podane w przystępny sposób, byłem jak dziecko w sklepie ze słodyczami, jak Monika w Disneylandzie, ręce do góry i uśmiech aż w chmury. Tak oto do kolekcji dołączyłem 10letniego Tullamorka Single Malt!! A Później to już prosto do NewCastle west, gdzie czekało na nas pełno przemiłych osób u których będziemy nocować przez następne parę dni :-) To może ja opowiem jak to wyglądało dla najmłodszej uczestniczki wycieczki. Poranek choć chłodny to cudowny bo zaczął się od śniadanka podanego pod sam nos razem z pyszną kawą (odkryłam, że wszyscy w Irlandii mają taką pyszną rozpuszczalną kawę z posmakiem karmelowym, miód!) Po raz pierwszy włożyłyśmy z Moniczka trekingi na nogi, a potem tymi samymi nogami poruszałyśmy się po moście, na którym wcale nie było tak strasznie dopóki Monika nie zaczęła nim bujać. Widok z wyspy na Irish Sea jest zachwycający i jak zwykle pobudza czarne scenariusze w mojej głowie. Gdy już pokonaliśmy strach i nacieszyliśmy oczy to udaliśmy się by odebrać certyfikaty i niestety trzeba było przeliterować swoje imię i nazwisko.. A w związku z tym, że angielski alfabt umiem zaśpiewać tylko do „g” zadowoliłam się samym imieniem na certyfikacie.  W ramach  oszczędności z Tomkiem wzieliśmy jeden a już wiecie jak wygląda literowanie Tomka to mamy na certyfikacie Tomek i Moneka :) Ruszyliśmy do sklepu w Tullamore dokładnie tak jak pisał Tomek i wszystkie beczułki robiły na mnie wrażenie, miejsce drewniane, przytulne i taaakie brązowe. Zdążyliśmy się jeszcze najeść i nasz kierowca zabrał nas do domu, gdzie ja jako Bobo dostałam osobne łóżeczko z różową pościelą!!! 
Nasi nowi gospodarze ugościli nas tak że szkoda było się kłaść spać. Powoli tylko odpadały jednostki ale zabawa się rozkręcała i tak na przykład udało mi się rozszyfrować grę UNO, wrażenia z porannych tańców i skoków na trampolinie w kusym stroju odbytych przez przegranych z UNO. Skutki dobrej zabawy miałam czuć jeszcze cały dzień podczas zwiedzania a snu już nie zdążyłam doświadczyć tym razem :)

Pierwsze zejście. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz