ANETA
MONIKA
TOMASZ
ŚRODA, 11.09
Właściwie to ciężko mi zacząć opisywać środę ze względu na to, że nie pamiętam co robiliśmy. Powoli przypominam sobie, że dzień zaczął się dość wcześnie pysznym śniadaniem. Ruszyliśmy na półwysep o nazwie Dingle. Pogoda jak zwykle nie dopisała, ale zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Pierwszy przystanek zrobiliśmy na plaży, po której można było jeździć autem. Żeby poczuć piasek pod własnymi stopami i bryzę (nie morską a zatorską bo z zatoki) biegałam za autem i przez pierwszą minutę nawet nadążałam. Następnie zatrzymaliśmy się przy jakiejś boskiej figurce, a tam dwie mewy chciały zaatakować Tomasza a dokładniej jego kanapkę. Krajobraz górzysty, zielony i troszkę mglisty. Zwiedziliśmy również skalistą plażę (wyglądała tak jak te na filmach - jasna i przejrzysta niebieska woda, kremowy piasek a z tyłu ogromne skały) i to był chyba najładniejszy punkt naszej wycieczki.
Wróciliśmy do domu i ja zostałam tam aż do ranka dnia następnego, zaś Irish Rodzice szaleli jeszcze wieczorem :)
Wróciliśmy do domu i ja zostałam tam aż do ranka dnia następnego, zaś Irish Rodzice szaleli jeszcze wieczorem :)
Po ciężkim dniu zakupowym przyjemnie było znów wyruszyć w zielony teren. Plan od rana napięty, szybkie mycie i śniadanie gdzie kierowca już przebiera nóżkami z niecierpliwości. Tylko on wie co nasz czeka więc nie dajemy mu długo czekać i już cała rodzinka w aucie:) Tomaszek już czuje się jak u siebie, dla niego to jak wycieczka do Wdzydz, nawet GPS nie odpalamy. Widzę jak buźka mu się uśmiecha jak wracają do niego miłe wspomnienia. Tak jak już BOBO nasze pisało pierwsza była plaża i pierwsze zdziwko że ominęliśmy parking. Wielki uśmiech Tomka „ To plaża po której można jeździć autem”. No i zaczęliśmy spacer w naszej JARMILI. Tomek jeszcze chciał trochę zaszaleć ale skończyło się jedynie na ucieczce Antenie. Kilka zdjęć i ruszamy dalej. Oprócz drugiej plaży którą już Aneta opisywała zatrzymaliśmy się jeszcze przy klifach i jednym maleńkim porcie. Ze względu na pogarszającą się pogodę, mgła zasłaniała nam widoki, szybciej wróciliśmy do domu. Tam chwila relaksu i z Tomkiem ruszyliśmy odwiedzić jego znajomą Agnieszkę i jej córeczkę Nicolę. Miło upłynął czas na zabawach i wspominkach. Serdecznie pozdrawiamy :)
Półwysep Dingle, kwintesencja Irlandii, piękne malownicze trasy, nad samym oceanem, cudne klify i zatoczki. Złote plaże i szum oceanu. Szkoda tylko że pogoda szaro bura. Odwiedziliśmy większość atrakcji naturalnych jakie zaplanowałem.
Jednak, to dla mnie już nie to co kiedyś, wyprawy w mojej małej Corsie, gdzie odkrywaliśmy zakątki Irlandii, zjeżdżaliśmy z wyznaczonych szlaków w poszukiwaniu przygód i nowych widoków na znane miejsca turystyczne, im dziwniej tym lepiej im trudniej gdzieś dojechać wydawało mi się pełniejszą wyprawą. Dlatego czuje się bardziej jako przewodnik turystyczny, jak grajek na swoim setnym weselu, już nie uśmiecham się kiedy wujek panny młodej robi z siebie króla tańca na parkiecie. Jestem wyważony, obyty, doświadczony, nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Już dawno podałem sobie ręce z Irlandią i znam jej uścisk. Po za paroma drogami nic tu się nie zmieniło, świat kręci się w okół słońca a tu nadal ocean bije się z klifami, ten parking gdzie czytałem kiedyś książki też tu jest, plaża po której szalałem autem pewnie ten sam piasek jeszcze pamięta te wybryki. Podoba mi się myśl niezmienności, stałego. Każdy z nas dąży do ustabilizowania sobie życia, do tzn stabilizacji w każdym aspekcie, mówią że nie ma czegoś takiego jak właśnie stabilizacja a jednak tu odkryłem pewną rysę w tym stwierdzeniu. Irlandia to stała przestrzeń w której poruszałem się kilka lat temu i teraz czuje się zupełnie jak wtedy, czyli świetnie, wolny, zadowolony. Mimo wszystko że to było 4 lata temu i jestem już innym człowiekiem, powrót do Tomka z lat Irlandii jest ciekawym przeżyciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz