wtorek, 10 września 2013

Skylling Michael


ANTENA
MONIKA
TOMASZ
PONIEDZIALEK 09.09.13

Wczoraj późno wróciliśmy a dziś wcześnie wstaliśmy. Wyjazd już o 7:30 i właściwie wyjeżdżając jeszcze nie mieliśmy pewności, że popłyniemy na Skylling Michael. Pogoda zapowiadała się pięknie ale podobno w Irlandii zawsze tak jest (jak dotąd, to znaczy od 2 dni się sprawdza), że rano zaczyna się ładnie a potem pogoda się psuje. I tak się też stało. Zaczęło padać gdy jechaliśmy do portu z którego mieliśmy odpłynąć na wyspę. To jednak nie przeszkodziło nam by dopłynąć na tę większą wyspę. Już wyjaśniam: wyspy są dwie, jedna mniejsza a druga większa. Turyści jeżdżą na tę większą, która zowie się Skylling Michael - to na niej kiedyś mieszkali mnisi i własnymi rączkami zbudowali schody, zaś ta mniejsza wg mnie jest drugą największą wyspą którą zasiedlają jedynie ptaki. Napisałam wg mnie bo tak zrozumieliśmy z prezentacji, którą oglądaliśmy przed rejsem.
Rejs to było coś genialnego, przynajmniej w pierwszą stronę. Słonko pokazało buźkę zza chmur a ja dryfując w łajbie pośród fal czułam się jak surfer
. Fal było dużo, były wzburzone przez silny wiatr, więc pierwsze zetknięcie z oceanem było ekscytujące. Monice chyba mniej się podobało niż mnie i Tomkowi ale i tak wychylała się za barierki by na wodę popatrzeć. Jak już dotarliśmy do brzegu wyspy (było niebezpiecznie), to wspinaliśmy się po tych schodach co to je kiedyś mnisi własnymi rękoma budowali. Wspięliśmy się na sam szczyt a tam Pani wstrzyknęła nam dawkę informacji jak wszyscy żyjący na wyspie zagospodarowali miejsce i czas. Na szczycie wydarzyło się coś bardzo cudownego ale nie powiem słowa tak jak nie mówiłam słowa przez bardzo długi czas. Na pewno któreś z moich następnych mówców wyjaśni o co mi chodzi.
Oprócz tych schodów co oni własnymi rękami  budowali to Ci mnisi wybudowali sobie mini klasztor czyli kilka kamiennych domków i mury plus wyrzeźbione krzyże, ołtarze.  Wyprawa ta jest jeszcze z jednego bardzo nadzwyczajnego powodu niezapomnianą dla mnie. W ustronnym miejscu z widokiem na drugą górę jak tylko trochę mi się polepszyło, kochany mój Tomaszek wyznając mi pięknie miłość poprosił mnie o rękę. I tak o to w przepięknej scenografii zostaliśmy parą narzeczonych:):):):) Przeżycie pod wieloma względami niezapomniane. 
Droga powrotna zaś była gorzej niż straszna. To był mój osobisty sztorm. Przekonałam się, że woda to żywioł, groźny żywioł. Z nieba spadały krople tak samo często jak uderzały w nas fale oceanu. Nie rozróżniałam już, czy to woda z góry czy z dołu. Słona woda, która ochlapała moją całą twarz (i zabrała makijaż chlip chlip) wywołała łzy i z trudem otwierałam oczy. Cała przemoczona (dosłownie, każda część mojej odzieży była co najmniej wilgotna, mimo że dostałam super-wdzianko odporne na wodę od Pana Bosmana który na początku wydał mi się chamski, lecz gdy powiedział do mnie „darling” to przestał się taki wydawać) dotarłam do lądu, oczywiście z przemoczoną Moniką i mokrym Tomkiem i marzyłam o powrocie do domu. Dzisiaj zaliczyliśmy również pierwszą wyprawę do Irlandzkiego TESCO i zjedliśmy pyszną kolację. Na dziś to wszystko, przynajmniej jak na razie :) 
Oświadczyny, choroba morska i poznanie nieznanego powoduje że chętnie po powrocie doceniłam domowe zacisze, przyjemność sprawiło mi nawet wspólne przygotowanie kolacji i trzeci raz w życiu pranie :):) Wyprawa na Skelling, była zawsze jednym z planów które chciałem zrealizować, lecz nie mogę sobie przypomnieć co mnie zawsze odciągało od realizacji. Teraz wydaje mi się że to miejsce specjalnie czekało na mnie jeszcze z jednego powodu. 
Jak już wspomniała Antena o 7:30 byliśmy w drodze o 9 dostałem sms że warunki są kiepskie, o 10:00 mieliśmy wypływać. Na miejscu, chyba najstarszy Irlandczyk na ziemi, powiedział że czekamy do 10:15 z informacją pogodową. Pogoda była dobra tylko warunki na oceanie były ciężkie, każda z osób musiała się zgodzić na ryzyko z tym zawarte. Ostatecznie uzbierała się nas 16 osób. Fale były ogromne, bujało ostro, lecz było to tylko namiastką drogi powrotnej. Sama wyspa jest piękna i malownicza, zielona, przyjazna taka w sam raz na założenie klasztoru :-). Lecz ja miałem plan, a plan był wielki i skomplikowany. Oświadczyny! O tak, chyba coraz bardziej jestem dorosłym Tomaszem niż małym Tomkiem. Już od ponad roku planowałem ten moment a w przeciągu miesiąca doszło do realizacji, razem z samym aktem kolankowym :-). Już się obawiałem że Monika po ciężkiej drodze na wyspę, nie będzie chciała z nami iść na górę, ale jednak twarda z niej sztuka i się wdrapała. Pozostawało tylko wybranie miejsca i wio.
Był to piękny moment, za plecami w oddali szalał sztorm na oceanie, który obijał się o mniejszą wyspę, na chwile wyszło słonce i... powiedziała TAK. 
Droga powrotna to już mieszanka wybuchowa, pogodowa i emocjonalna. Fale były jeszcze  większe aż bosman na niektórych wyłączał silnik abyśmy gładko po nich się prześlizgiwali. Dopłynęliśmy do mniejszej wyspy zamieszkanej przez różnego rodzaju ptaki, były ich setki tysiące. Wyspa była aż biała od ich kup. niesamowity widok :-) Płynęliśmy i mokliśmy dalej, ja byłem w sumie najmniej mokry ale musiałem sobie skarpetki kupić bo w adidasach na ocean się wybrać to nie był dobry pomysł ale wiadomo inne buty ważą a my latami tanimi liniami ;-). 

Przed wyprawą jeszcze nie wiemy co nas czaka, a Monika to w ogóle ;-)


Dopływamy do wyspy

 Schody do góry

 I Szaro...
 Po Oświadczynach :-)




Bling Bling




I Powrót

1 komentarz:

  1. Monisia... a było wyraźnie napisane, że wiąże się z tą podróżą ryzyko... WIĘCEJ TAKIEGO RYZYKA!!!! GRATULACJEEEEEEEEEEE!!!!!!!! <3 <3
    Żabianna i Madzianna :-)

    OdpowiedzUsuń