wtorek, 10 września 2013

Galway i Mohery

TOMEK
ANTENA
MONIKA

Niedziela 08.09.13
Po Tańcach i skakaniu na trampolinie, ruszyliśmy w drogę. Miało padać, nie padało :-) Celem Klify Moherowe, czyli 8 kilometrowe klify wapienne i  pisakowe o wysokości w najwyższym miejscu 214 metrów. Bardzo turystyczne miejsce więc ludzi było sporo. Bezwietrzna pogoda sprzyjała spokojnym spacerom nad urwiskami. Jedną z dodatkowych atrakcji była wywalająca się Antena o własne buty... bezcenne :-))))

Dalej pędziliśmy do Galway coś zjeść i przejść się jedną z głównych tętniących życiem uliczek ze sklepami, pubami i restauracjami. Pamiętam to tętniące zawsze życiem studenckie miasto. I jeszcze na koniec dnia Park Narodowy Connemara. Kilkanaście pięknych zdjęć tutaj popełniłem za swojej kariery. Dzień był dość męczący i wypchany zajęciami, lecz ja czekam na jutro oby była pogoda, bo popłyniemy na Skelling Michael wyspę na Oceanie Atlantyckim wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO ze względu na znajdujące się klasztory z VII wieku. Tam mnie jeszcze nie było:-) Tak było jak Tomek pisał, po dobrym śniadanku (to chyba była największa jajecznica w moim życiu) ruszyliśmy obejrzeć Klify. Przy pierwszej przerwie od wspinaczki spotkaliśmy pierwszych rodaków, których Monika podsłuchała.   Nie podsłuchała tylko jestem wrażliwa jak słyszę jakąś rozmowę i ją rozumiem to jestem mega szczęśliwa. Przeszliśmy się jakieś 200 metrów nad Oceanem Atlantyckim, który był dość spokojny. Widok Klifu bez wodospadu nie jest aż tak zjawiskowy jak na filmach, ale mnie osobiście wręcz przyciągała woda i ptaki, które latały tylko na dole (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Gdy przechodziliśmy na drugą część Moherowych Klifów, szłam spokojnie betonową drogą i niestety jedna z moich nóg nie chciała stanąć tak daleko jak powinna i upadłam na ziemię w jedyne mokre miejsce na całej drodze. Licząc, że towarzysze drogi są tuż za mną, leżałam na ziemi śmiejąc się sama z siebie aż wzbudziłam zainteresowanie jakiegoś pana, który spytał czy nic mi nie jest. To chyba było najzabawniejsze wydarzenie dla Tomka przez cały wczorajszy dzień. Tak o to i Antena miała swój dzień przypału :)
Obejrzeliśmy jeszcze pamiątki i pojechaliśmy do Galway, a tam same przyjemne rzeczy! Miasto piękne, kojarzy mi się z Krakowem, Zakopanem i Gdańskiem na raz. Z Gdańska znalazło się tam coś na kształt motławy, z Zakopanego charakterystyczna długa ulica podobna do Krupówek, na której można kupić mnóstwo pamiątek i znajdują się poboczne restauracje takie jak McDonald’s albo McDough’s. (To właściwie też podobne do Sopotu..) A z Krakowa to sama nie wiem co tam było, może to ten styl miasta, z jednej strony stare katedry i kościoły a z drugiej strony młodzież, która ciągle się uśmiecha.
Jak już byliśmy w Galway to skorzystaliśmy z okazji by się najeść a z tej okazji SAMODZIELNIE zamówiłam dwie kanapki! Nie rozumiem dlaczego Irlandczycy tak szybko mówią po angielsku, podejrzewam, że nie chcą bym ich zrozumiała.. Na szczęście przy zamawianiu lodów było łatwiej. Po wejściu do lodziarni usłyszeliśmy wesołe „Dzień dobry!” i jedynie Monika się odwróciła, spojrzała na Pana za lodówkami i spytała „Dzień dobry, to Pan to powiedzial?” I z łatwością wybraliśmy najlepsze smaki lodów, oczywiście takie smaki których w Polsce byśmy nie zjedli - Kinder Bueno i Ferrero Rocher. 
I się okazało że i ja dam radę zamówić lody z trzema różnymi gałkami i do tego jeszcze zagadać do sprzedawcy na zielonej wyspie. Doświadczenie bezcenne :)Więc nie ma co się przejmować słabą znajomością języka i poprostu jakimś trafem trafić na polskiego sprzedawcę. Następny był Park, po drodze do niego zasnęłam i podobno przespałam najlepsze widoki ale i tak wszystkie te które miałam szczęście zobaczyć wywoływały jedno wielkie „ŁAAAAŁ”. Góry, niziny, jezioro albo zatoka (jeszcze nie wiemy co to było), małe wysepki, drzewa, krzaki, po prostu cud natury połączony z zachodem słońca. Warte polecenia. 


Mohery :-)





 Joga nad Moherami

Monika zamówiła loty w Galway :-)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz