Droga Wybrzeżem Pacyfiku do Los Angeles 18.04.12
Kiedy pożegnaliśmy już San Francisco i mój ukochany Golden
Gate, ruszyliśmy w stronę drogi nr 1, w USA, czyli wiodącą przez około 160 km
trasę widokową nad Oceanem zwaną Big Sur. Pierwszym naszym przystankiem,
poleconym przez naszego trzeciego telefonicznego przyjaciela drogi pana
Zbyszka, było miasto Carmel. Słodko brzmiąca nazwa, z najsłodszą i
najpiękniejszą plażą w tym regionie. Rano idealna na spacer z Moniką. Woda
niestety lodowata, wiec wrzucenie się na fale nie wchodziło w grę niestety. Oboje mieliśmy ochotę wykąpać się w oceanie, ale zachowując
zdrowy rozsądek przełożyliśmy te plany na później. Tak jak w przewodniku droga wzdłuż oceanu,
opiewała w cudowne widoki, klifów i łukowych mostów. Jednym z miejsc jakie na tej pięknej drodze
mogliśmy obejrzeć był Hearst Castle. Tuż przed zamkiem, zatrzymaliśmy się na
parkingu żeby zobaczyć też słonie morskie, wylegujące się nad brzegiem. Widok na tyle niespotykany bo było ich mnóstwo. Tyle
foko podobnych zwierząt jeszcze nie widziałem, były ich ogromne skupiska. Leniwie się grzały na plażach i nie przeszkadzała im chmara
ludzi z aparatami. My ich trochę poklaskaliśmy jak prawdziwe foczki, one
odwdzięczyły się mega głośnymi beknięciami J
Zamek, mimo że wstęp kosztował 25$ od osoby, postanowiliśmy
go odwiedzić. Była
to kwota dość ciężka do zaakceptowania bo mieliśmy również ochotę na jakiś
porządny obiad. I tu Ameryka znowu nas nie zawiodła, nakarmiła nas przed
zamkiem za 15$ więc spokojnie już mogliśmy wydać te 50$ na zamek. Kwestia
pozostała na co kupujemy wycieczkę. 4 różne trasy sprawiły na krótko problem.
Mnie interesował ogród i baseny, gdyż nie lubię obcym po domu chodzić i to
jeszcze nieboszczykowi. To jednak w każdej było więc jednogłośnie ustaliliśmy
domki gościnne i kuchnia. Zapakowano nas do autobusu który wwoził
wszystkich turystów na górę a na niej nasz cel wyprawy. Posiadłość Williama
Hearst-a jest ogromna, sam wjazd zajmuje 15 min. Przewodnik już na nas czekał,
w końcu poczuliśmy się jak prawdziwi turyści, oprowadzani po winiarni, domkach
gościnnych i kuchni. Imponujące pomieszczenia które nieraz spełniają podstawowe
funkcje w każdym domu, tutaj są dziełami sztuki i techniki tamtego okresu czyli
„złotych lat 30 i 40, XX wieku”.
Po oprowadzaniu mieliśmy czas dla siebie czyli spokojnie
przechadzanie się nad Basenem Neptuna, który wyglądał jak by był ściągany z
Grecji. A w łaźni Rzymskiej, spotkaliśmy James-a który jak tylko usłyszał że
jesteśmy z polski, opowiedział nam historie jak to on za dzieciaka był w
Krakowie i Zakopanym, pytał się czy nadal w Polsce sprzedają spirytus, którego on nie mógł przełknąć
, pamiętał że za 1 dolara w tamtych czasach na czarnym rynku dostawał 126 zł. A
ku naszemu zaskoczeniu nawet mówił po polsku trochę, policzył do 8, powiedział
„Dzień Dobry” a kiedy już nie było nikogo obok nas powiedział że jeszcze coś
umie i powiedział „ taka ładna dupa” , co nas rozbiło na łopatki, niestety nie
dał się nagrać;-) Jeszcze sobie przypomniałem że było tam sporo drzewek z rosnącymi pomarańczami, grejpfrutami
i cytrynami. Miałem wielką ochotę zerwać tak jedną pomarańczkę do posmakowania
niestety obiekt był bardzo dobrze chroniony i obserwowany .Owoce była dla nas bardzo kuszące szczególnie że biegały
sobie wiewiórki i sobie zrywały i podjadały ciągle coś, a my nie L
Zachód słońca spędziliśmy na plaży wpierniczająć Mcduble i
frytasy z Mc’a. A wcześniej jeszcze zamówiłem pokój w motelu tuż za
Disneylandem, który znalazł nam nasz przyjaciel podróży Pan Zbyszek, znowu
musiałem literować, tym razem i imię, nazwisko, adres w Polsce, wszystko co się
podaje przy rezerwacji, z 20 min sobie gadałem z panią, a Moniczka się świetnie
bawiła nagrywając mnie. Nie da się ukryć że ubaw był
wielki, dzielnie Tomaszek sobie radził a Pani cierpliwie przyjęła rezerwacje.
Zachód słońca nad Pacyfikiem jest dość podobny do zachody nad Bałtykiem, przy
czym tutaj mieliśmy towarzystwo wielkich mew, które chyba chciały się częstować
naszymi frytkami co spowodowało że ja uciekałam do auta. Wyobraźnia podsuwała mi obrazu mewy lecącej
wprost na mnie i ciągnącej mnie za włosy, albo dziobiącej moje oczy. Za dużo
filmów J
Wszystko się udało i zarezerwowaliśmy ostatni wolny pokój, a
od rana czekały na mnie a w szczególności Monikę dwa parki Disney-a . Nie dość że można się było porządnie umyć, wyspać w łóżku to
jeszcze świadomość że za 15 minut możesz być w Parku Disney’a. Wow zbliża się
mój punkt nr 1 do przeżycia w USA.
Plaża w Carmel
Tomasz w Carmel
Widok w Carmel
Mostek na drodze nr 1
Słoń morski śpiewa " allleeluuujaaa"
Zamek Hearst-a
A w Winiarni ...Bacardii
Domek dla Gości
Basen Neptuna
i Rzymski basen
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
19.04.12 Disneyland
Od naszego moteliku było 15 min drogi piechotką do parkingu,
skąd zabierały nas drogowe pociągi i
wysadzały tuż przed wejściami do parków. Myślałam że będę biec te 15 minut J Oczy ciągle wypatrywały atrakcji ale nic się nie
przedzierało, i wtedy chwila zwątpienia, a jak to takie małe???W kasie
porozmawialiśmy z przemiłą pani która jak się dowiedziała że pierwszy raz
jesteśmy w Disneylandzie, dała nam plakietki z napisem „ 1’st Visit „ które
dumnie nosiliśmy przez cały dzień. Naszym pierwszym parkiem był, Disney
California Adventure Park.
Trzeba dodać że zaskoczyła mnie wielkość
jednego jak i drugiego Parku. A tu tylko jeden dzień na te wszystkie atrakcje.
Niesamowicie ogromny rollercoster, diabelski młyn z myszką
Miki, pełno pokazów z 3D, 4D i 5D z prawdziwego zdarzenia. Pierwszy oczywiście
był rollercoster i na dodatek jeszcze w pierwszym wagoniku, ja się strachałem
trochę w przeciwieństwie do Moniki. Jazda była ekstra. Z równie ciekawych
atrakcji była jazda Diabelskim młynem i Swingująca gondola na nim, która też
przyspieszyła mi bicie serca. Strzelanina jajkami w 3d w Toy Story II, Lot nad
atrakcjami turystycznymi USA w którym czuć było zapachy miejsc, np. zapach
pomarańczy kiedy lecieliśmy nam ich polami. Przepłynięcie przez rwąco rzekę,
wizyta w nawiedzonym hotelu, i wiele wiele innych.
Plan był taki żeby najpierw pójść na
największe atrakcje, licząc że na pewno dłużej będzie się w kolejkach stało.
Mimo że byliśmy w czwartek, było dość sporo ludzi. Obawy nasze szybko zostały
rozwiane przez super rozplanowane kolejki i obsługa która czujnie tych ludzi
rozprowadzała, tak że się ciągle zbliżało i zbliżało do super atrakcji. Rano jak przyszliśmy nie
wszystkie atrakcje były już czynne, ale to nas nie zraziło przecież możemy tu
wrócić później J Na pierwszy ogień jak pisał Tomek była największa kolejka. Wrzaski
jakie dochodziły skusiły by chyba każdego. Zbliżamy się małymi kroczkami i
widać że oboje nie możemy się już doczekać, przy czym Tomuś już chciałby to
mieć za sobą a ja bym chciała że to
trwało i trwało. Pierwszy wagonik, szczęście w nieszczęściu. Pasy sprawdzone i
ruszamy, krótka przerwa, przemiły głos odlicza i….. niesamowita prędkość
zabrała nas na przejażdżkę gdzie łzy i gile mi leciały na wszystkie strony, uśmiech
nie schodził aż do postawienia nóg na ziemi. Mimo obaw oboje odchodziliśmy z
myślą, musimy tu później wrócić. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy że będzie to
ciężkie do wykonania. Wiedząc że kolejki szybko idą postanowiliśmy wchodzić do
każdej atrakcji. Wielki młyn gdzie można sobie wybrać miejscową gondolę bądź
swingującą. Wybór znów jednogłośny jednak powodujący u niektórych lekkie
mdłości, radość że nie jadłam śniadania
w tym momencie uratował je przed nagłym wyjściem na pozostałe gondole. W następnej kolejce były
bajki Toy Story II, Mała Syrenka, była też szkoła latania Goofiego, karuzela
krzesełkowa, i samolotowa, Pokazy 5D i Hotel strachów. Wszędzie oczywiście
sklepy z upominkami, koszulkami i w ogóle ciuchami. Sklepy z jedzeniem z
cenami, można by rzec dość drogie. Mieliśmy jakieś prowiant ze sobą, ale okazało
się troszkę za mało J Co godzinę na ulicę przyjeżdżali bohaterowie bajek z
pokazami i konkursami dla dzieciaków. Po 3 godzinach mogliśmy udać się do
drugiego Parku, z myślą wrócimy tutaj pod wieczór.
Drugi Park przywitał nas Myszką Miki
ułożonej z kwiatów na trawie. Nad naszymi głowami na zmianę kursowała
lokomotywa z wagonami i kolejka z przyszłości dookoła całego Parku.
Charakterystyczne budyneczki przeniosły nas do niejednej bajki. Tutaj górowała Myszka Miki i przyjaciele, Piotruś
Pan, Królewna Śnieżka, Alicja w Krainie Czarów, Dumbo, a do tego całe miasteczko
przyszłości: Gwiezdne Wojny, Toy Story, Kapitan EO. Osobno z możliwością udania
się do restauracji była przejażdżka śladami Piratów z Karaibów. Mieliśmy też
okazje nakarmić nasze brzuszki prawdziwym jedzeniem z rancza, przy muzyce country
na żywo. Widać że ten Park, zresztą jest to oryginalny, pierwszy Park Disney , zrobiony jest pod młodszych
gości. Nie ma jednak nigdzie żadnych ograniczeń co pozwoliło nawet dwóm
starszym Panom świetnie się bawić w kręcących filiżankach.
Znów ten straszny czas nie pozwolił
w pełni nacieszyć się. Wróciliśmy do pierwszego Parku jeszcze raz zakosztować
przyjemności największej atrakcji ale po drodze wpadliśmy w szał stoisk gdzie
można wygrać pluszaki. Ja dla Tomaszka wyłowił raczko-kraba z Małej Syrenki,
Tomaszek próbował wygrać zabawki z Toy Story ale udało się dość dużego Dumbo,
który zajmie chyba dość dużą część plecaka JJJJ
Nie zdążyliśmy na kolejkę a do
pokazy fontann było dość sporo czasu, więc jak każdy szanujący się gość
Disneylandu udaliśmy się do sklepu, gdzie szaleństwo osiągnęło punkt krytyczny
i znów cenne dolary zostały a my wyszliśmy z nowymi, superaśnymi koszulkami JJ
Punkty naprzeciw pokazu były
dodatkowo płatne więc znaleźliśmy super miejsca z boczku i rozkoszowaliśmy się
nieziemskim widowiskiem. Wyobraźcie sobie najpiękniejszy pokaz fontann podświetlanych
jaki widzieliście a teraz dodajcie super hity Disney i pokaz fragmenty bajek na
wodzie która tryskała do góry. Bajeczne kolory, tańcząca woda tryskająca w
górę, na boki, na ludzi. Żal nam był wychodzić przed zakończeniem tego
wspaniałego widowiska ale w drugim Parku miał być pokaz fajerwerków więc też
trzeba było znaleźć dobre miejsce. Mimo
że wszyscy się ewakuowali, by twardo już prawie zasypiając czekaliśmy. Po 22
Tomaszek poszedł sprawdzić nasze
informacje i wrócił z smutną wiadomością „pokazy tylko w weekend”. Nie
pocieszeni udaliśmy się do wyjścia i pociągu na kółkach który znów zawiózł nas
na parking. Po 5 minutach byliśmy już znów w pokoju hotelowym.
W kilku słowach dlaczego warto tu
przyjechać:
1)
Zabawa dla każdego co dowodzi
obsługa zarówno tej pierwszej jak i
drugiej młodości. Zawsze uśmiechnięta i chętna do pogaduszek. Każdy w stroju
odpowiednim jego miejscu pracy, tematyczne do bajek.
2)
Atrakcji jest tyle że
trzeba liczyć ponad jeden dzień żeby wszystko zobaczyć. Nam mimo że dość sprawnie się poruszaliśmy nie udało się
zaliczyć wszystkich atrakcji.
3)
Wszystko super
zorganizowane od parkingów i dotarcia do
Parków, po każdą atrakcję i wszystko co
naokoło, aż do rozwiązań kolejek i zamknięcia Parku i jego opuszczenie.
Jest to
jak do tej pory najlepszy Park rozrywki
w jakim byłam. Już zaczynam oszczędzać na największy Park w USA który jest na
Florydzie.
Z Disneylandu mamy więcej filmików niż zdjęć :-))
Diabelski młyn z Miki i kolejka górska w tle
Wodna przejażdżka po której Tomasz był cały mokry
Pan Walt
W Filiżankach
Wyżerka na Ranczo :-)
Monisia i słonik dumbo
Nowe koszulki do kolekcji
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
20.04 Los Angeles –Hollywood
Po wskazówkach od Pana Zbyszka ruszyliśmy najpierw do Santa Monica. Tutaj w końcu
mieliśmy zrealizować plan kąpieli w
oceanie. Piękna pogoda pozwoliła szybko zapakować się do auta, ostatnie
dyspozycje wklepać do GPS-a i ruszamy. Trudno powiedzieć jakim sposobem
mogliśmy oboje zapomnieć że kapelusz Tomka został na dachu auta, szybko jednak
sobie Tomaszek przypomniał gdy tylko zobaczył jak zlatuje i sobie hula na
ulicy. Szybko wyleciał z auta i śmignął gdy ja w tym czasie nie mogłam ze
śmiechu. Dobrze się rozpoczął dzień i już nawet korki nie mogły nam popsuć
humorów. Nie przewidzieliśmy wielkiego smogu nad Santa Monica
Oj tak, wyglądało to na mgiełkę z nad oceanu, która nie
wydała mi się zachęcająca może dlatego że w Los Angeles są straszliwe korki
które odebrały mi moce witalne. Na molu w Santa Monica, było podobnie jak na
Monciaku, ktoś tam grał na gitarze, ktoś pokazywał magiczne sztuczki, koszulki,
i kubki. Monika zamoczyła nogi, po jej minie uznałem że ja już nie musze tego
robić. Ruszyliśmy w korki i do Hollywood. To co mieliśmy zobaczyć w tym mieście
zostało tzn odbębnione. Na alei gwiazd chodziło dużo przebierańców i naganiaczy na wycieczki
po okolicy, irytujące być zaczepianym przez Elvisy i Piratów z Karaibów itp.
Był też koleś w majtkach z napisem „ I’am slut” hm… tak po prostu, teraz wiem
że Hollywood blv, był przygotowaniem na tych wszystkich „ciekawych” ludzi w Las
Vegas.
Do samego LA nie wjechaliśmy jako tako, bo się nie opłacało,
korki w smog to całe LA z naszej wyprawy. Pod wieczór dojechaliśmy do Pana
Zbyszka i Pani Ani, który ugościli nas na noc, za co jesteśmy im wdzięczni bardzo.
Rano nawet Pan Zbyszek przygotował nam owsiankę i wyprawkę w postaci świeżych owoców,
kanapeczek i protein ;-)
i w droge do Las Vegas...
Smog na L.A
Trip Stars !
Monika i Pan Zbyszek