piątek, 20 kwietnia 2012

S.F i Park Yosemitse


Droga do San Francisco 16.04.12 i 17.04
Kiedy już opuściliśmy Park Arches czekała już na nas droga, nie byle jaka bo do San Francisco! Tym razem już dawno na naszej drodze nie było równin, same piękne górki i pagórki, skaliste, drzewiaste, piaskowe, niektóre pokryte śnieżkiem. Po drodze zatrzymaliśmy się w jak dla mnie najciekawszej rest area. Była tam Ciuchcia i wiele innych ciekawostek ze stanu Utha. Dla mnie ważne było że toaleta była ładna i nie było dużo ludzi. Ale racje muszę przyznać że był to pięknie umiejscowiony parking i z pomysłem zrobiony. Szkoda że to był już w sumie nasze ostatnie kilometry w tym stanie, bardziej te informacje przydadzą się przyjeżdzającym.
Następnym Stanem była Nevada ! Z niepisaną stolicą w Las Vegas do którego się wybieramy później.  Tu na każdej stacji można było wstąpić do kasyna, a w każdym większym mieście to już obowiązkowo kilka kasyn musiało stać, obecność raju dla hazardzistów była wszechobecna. Pędziliśmy przez Salt Lake City i Reno, to ostatnie kiedyś było miastem stolicą hazardu którym teraz jest Las Vegas. Pędziłam i nawet ja gdyż wróciłam do nocnej jazdy po tych śnieżycach J Coraz bardziej amerykańsko się wydawało za oknami. Rancza i kowboje których często spotkać można w McDonaldzie.
Tankować mieliśmy w Sacramento, po tym jak znalazłem stronie gdzie można zatankować do naszego Muminka dobre i tanie paliwo, korzystaliśmy tylko z tych stacji. Jednak w Sacramento nie było to takie proste, albo dystrybutory nie działały albo nie chciały przyjąć moich kart, na szczęście na Shell-u się udało i za 3,73$ za galon mieliśmy paliwo na dojazd i zwiedzanie San Francisco. Dzięki Tomkowi zawsze udaje nam się zaoszczędzić co powoduje uśmiechy jak jedziemy później i widzimy jak inni przepłacają JJeszcze przed Sacramento, przekraczaliśmy granice stanu Nevada i wjechaliśmy do Kalifornii, wklepałem a Ipoda 2pac-a – California i pędziłem, tego to się dopiero sucha wspaniale.  Mile z GPS uciekały  i późnym popołudniem dotarliśmy do SF. Ruch ogromny bo godziny szczytu, od razu udaliśmy się na Golden Gate, czyli chyba jeden z najbardziej charakterystycznych mostów na świecie. Na mojej liście rzeczy do zobaczenia zajmował jedno z topowych miejsc. A już po chwili jechałem po nim Muminkiem. Zatrzymaliśmy się po drugiej stronie gdzie mogliśmy go oglądać w całej okazałości. Ja jeszcze znalazłem dobrą miejscówkę na zdjęcia i nocleg w jednym. Plan przewidywał jeszcze zwiedzanie miasta tego dnia i powrót na zachód słońca na drugą stronę mostu. Trochę zgłodnieliśmy więc pojechaliśmy szukać czegoś na wyspie. Jedliśmy już Hamburgery, Pizzę czas przyszedł na Chińczyka. Ja zamówiłem specjalność szefa kuchni, czyli wołowinkę, a Monika łagodnego kurczaczka z orzechami nerkowca. Obie potrawy były wyśmienite, moja wołowinka rozpływała się w ustach ale była też odpowiednio twarda do pożucia przez zęby J Za to Kurczaczek Moniki to poezja w smaku aż musiałem przełknąć ślinkę jak sobie przypomniałem. Tomek tak świetnie może opisywać i moje potrawy gdyż dla mnie te porcje są za duże i wychodzi że po połowie ja już nie mogę i wtedy Tomuś się rozkoszuje drugą potrawą. Ciekawostki od razu jak się siada przy stoliku kelner/kelnerka podaje Menu i dzbanek pełen wody z lodem, który jest za darmo i można pić ile się chce, jak dla mnie jest to idealne rozwiązanie a w tej chińskiej knajpie nawet herbatę dostaliśmy bez proszenia J Ciekawostka 2 : Sprawa napiwku, w każdej szanującej się restauracji, a byliśmy już w 3 , trzeba dać napiwek zazwyczaj daje od 3 do 6 dolarów. Wygląda to tak że jak płece kartą dostaje rachunek w którym musze wpisać ile daje napiwku i dodać to do ogólnej ceny posiłku, od tak to wygląda J. W razie gdyby ktoś, Paulina, miał problemy do kelnerka ma kalkulator i zawsze można pożyczyć.
Po Obiadku szybko przed Starbucks na internet i na zdjęcia nocne mostu. Monika już sobie słodko spała a ja pstrykałem fotki tego imponującego mostu, który nocą wygląda prześlicznie. No mi niestety pozostaje razem z Wami oglądać zdjęcia mostu nocą pełny brzuch nie pozwolił mi już na żadną inną pozycję niż leżącą. Po zdjęciach podjechałem na wcześniej upatrzone miejsce noclegowe z widokiem na Golden Gate.  W przewodniku piszą że trudno zrobić zdjęcie tego mostu bez mgły nad nim, a nam się udało ale już następnego dnia mgła się pojawiła. Mimo że została  sprawdzona pogoda, która głosiła że po 9 się rozpogodzi, akurat tego dnia się nie sprawdziła na medal. Przejechaliśmy po raz drugi przez most którego górnej części już nie było widać przez mgłę.
Rano zwiedzanie SF, te ich uliczki pod ogromnym nachyleniem, sławne kolejki szynowo linowe, Chinatown  i port.  Trzeba dodać że większość część miasta zwiedziliśmy w poszukiwaniu taniego parkingu. Ale gdy już nam się udało całe miasto stało przed nami. San Francisco nasunęło mi pewną refleksje na temat automatycznych skrzyń biegów tak popularnych w USA. Jest to idealny wynalazek na ten kraj. Już widzę te wypadki na tych 4 pasmowych zjazdach bo ktoś nie zdążył przerzucić  biegu z 3 na 4, tutaj takie problemy nie istnieją, pokonywanie tysięcy kilometrów na  tempomacie gdzie kontroluje się prędkość jednym palcem jest zbawieniem dla nóg, czy też jazda i ruszanie pod 45 stopniowym  wzniesienie w San Francisco, automaty to dobro narodowe Stanów, które popularyzuje w Polsce jeżdżąc Mercedesem.
Moje refleksje tyczą ludzi poruszających się pieszo. Mało kto przestrzega świateł na ulicach, zarówno w Chicago jak i SF podchodzą i przechodzą, czasami ktoś się rozejrzy, ale jak już ktoś wszedł cała reszta też rusza mimo czerwonego światła. Podziwiam ich za pogodę ducha, i aktywność fizyczną, widziałam kolesia (koło 40stki ) na hulajnodze. Pani w stroju do biura i na deskorolce. Wow
Szybki zakup jeszcze bluzek i dzida dalej do Parku Yosemitse

. J Dziękujemy za wszystkie komentarze i maile, niestety z powodu dość ograniczonego dostępu do neta trudno powiedzieć kiedy będziemy mieli okazje odpisać na meile. Miło nam jednak czytać co tam u Was więc oczywiście postaramy się Wam odpisać J

Piękno amerykańskich dróg 


A tu  najlepsza rest area na jakiej byliśmy i pamiątkowe zdjęcie


Jeszcze tylko 1191 km do San Francisco 


Jeszcze nie Golden Gate ale już blisko :-)

A Oto i Oni, Młodzi, piękni, uśmiechnięci, zakochani. a w tle Golden Gate





Jedzenie w Chińskiej knajpie. Tomasz już nie może się doczekać kiedy zanurzy zęby w wołowince

Monikę ominęły takie widoki w nocy

 Sławne tramwaje ;-)

Przejażdżka to koszt 6 dolców w jedną stronę


ChinaTwon


 Z Dedykacją dla Zośki i Arka, Tak wygląda lada z serami w jednym ze sklepików


A to My w naszych nowych koszulkach, okularach przeciwsłonecznych i kapelusiku



Narodowy Park Yosemitse 17.04.2012
Po drodze do Parku zrobiliśmy zakupy na planowany piknik. Bez mojego kosza to już nie jest to ale jakoś truskawki, pomarańcze, marcheweczki i oczywiście Fanta w dwóch smakach dały radę. Droga okazała się dość ciężka ale dopiero jak ja wsiadłam za kółko. Jak ktoś był w Norwegii i jechał drogą Troli to tutaj miałam coś podobnego. Esy floresy na drodze a po prawej przepaść aż człowiekowi gorąco się robi. Dałam radę jakoś zjechać w dół jeszcze i zaraz za bramkami parku przesiadłam się na miejsce pasażera. Mapka okazała się mało czytelna ale do najfajniejszych miejsc udało nam się trafić.
Na terenie Parku tworzy się „leśna społeczność”. Bilet jest ważny na tydzień więc wielu ludzi rozbija się tutaj bądź zamieszkuje domki i tak spędzają tutaj swoje wakacje. Witkowi by pasowało ta miejscówka. Oprócz obowiązkowego sklepu na terenie parku  znajduje się biblioteka z Internetem, teatr, szpital, sąd, kempingi, toalety, restauracja. Z cudów natury wodospady, wielkie góry, gigantyczne sosno-świerki z macho szyszuniami, rzeka. Widoki były piękne i czuć było że da się tu zrelaksować co też uczyniliśmy podczas naszego pikniku. Fanta o smaku winogron świetnie zastępowała nam wino i tym optymistycznym akcentem powoli myślami przenosiliśmy się w stronę Los Angeles. Z parku to już Tomasz prowadził, po ciemku to sobie nie wyobrażałam jazdy drogą zdrowo zakręconą. Mimo że nie odwiedziliśmy Parku Misa Jogi, to w tym też mieszkały misie ale grizzly. Podziwialiśmy też największą formacje granitową na świecie czyli El Capitan.  Szkoda że w Polsce nie ma takich parków, w sensie krajobrazowym i organizacji. Płacisz na wjeździe, dostajesz mapkę, masz do dyspozycji pola biwakowe, namiotowe, toalety, sklepy i inne wygody o których wspomniała Monika, cała infrastruktura jest pomyślana sprawie. Amerykanie mają wszystko w takich sprawach obcykane, wiedzą czego ludzie chcą i oczekują i dają im to w parku narodowym tak podane że radość z obcowania z przyrodą jest jeszcze większa.
Piknik też był cudny nad niedaleko wodospadu, wszystko nam dopisywało, no może czas tylko trochę nas poganiał, ale czas jak to czas ciągle goni nas.

Droga którą pokonywała Monika



El Capitan i Szyszunia

Czasem uprawianie jogi wymaga sprawności fizycznej. Oczywiście założyłem sobie nogę za głowę, ale Monika już nie robiła wtedy zdjęć ;-)

Piknik


1 komentarz:

  1. No nareszcie! Strasznie się cieszę, że prowadzicie tego bloga :) Trochę jesteśmy na bieżąco, a bardzo rośnie nasza ciekawość co do reszty szczegółów :):):)

    A tak w ogóle... chciałam Wam powiedzieć, że jak na Was patrzę, to aż mi się ciepło nas serduszku robi...:) :*

    OdpowiedzUsuń