Droga do San Francisco 16.04.12 i 17.04
Kiedy już opuściliśmy Park Arches czekała już na nas droga,
nie byle jaka bo do San Francisco! Tym razem już dawno na naszej drodze nie
było równin, same piękne górki i pagórki, skaliste, drzewiaste, piaskowe,
niektóre pokryte śnieżkiem. Po drodze zatrzymaliśmy się w jak dla mnie
najciekawszej rest area. Była tam Ciuchcia i wiele innych ciekawostek ze stanu
Utha. Dla mnie ważne było że toaleta była ładna i nie
było dużo ludzi. Ale racje muszę przyznać że był to pięknie umiejscowiony
parking i z pomysłem zrobiony. Szkoda że to był już w sumie nasze
ostatnie kilometry w tym stanie, bardziej te informacje przydadzą się
przyjeżdzającym.
Następnym Stanem była Nevada ! Z niepisaną stolicą w Las
Vegas do którego się wybieramy później.
Tu na każdej stacji można było wstąpić do kasyna, a w każdym większym
mieście to już obowiązkowo kilka kasyn musiało stać, obecność raju dla
hazardzistów była wszechobecna. Pędziliśmy przez Salt Lake City i Reno, to
ostatnie kiedyś było miastem stolicą hazardu którym teraz jest Las Vegas. Pędziłam i nawet ja gdyż wróciłam do nocnej jazdy po tych śnieżycach
J Coraz bardziej amerykańsko się wydawało za oknami. Rancza i
kowboje których często spotkać można w McDonaldzie.
Tankować mieliśmy w Sacramento, po tym jak znalazłem stronie
gdzie można zatankować do naszego Muminka dobre i tanie paliwo, korzystaliśmy
tylko z tych stacji. Jednak w Sacramento nie było to takie proste, albo
dystrybutory nie działały albo nie chciały przyjąć moich kart, na szczęście na
Shell-u się udało i za 3,73$ za galon mieliśmy paliwo na dojazd i zwiedzanie
San Francisco. Dzięki Tomkowi zawsze udaje nam się
zaoszczędzić co powoduje uśmiechy jak jedziemy później i widzimy jak inni
przepłacają JJeszcze
przed Sacramento, przekraczaliśmy granice stanu Nevada i wjechaliśmy do
Kalifornii, wklepałem a Ipoda 2pac-a – California i pędziłem, tego to się
dopiero sucha wspaniale. Mile z GPS
uciekały i późnym popołudniem dotarliśmy
do SF. Ruch ogromny bo godziny szczytu, od razu udaliśmy się na Golden Gate, czyli
chyba jeden z najbardziej charakterystycznych mostów na świecie. Na mojej
liście rzeczy do zobaczenia zajmował jedno z topowych miejsc. A już po chwili
jechałem po nim Muminkiem. Zatrzymaliśmy się po drugiej stronie gdzie mogliśmy
go oglądać w całej okazałości. Ja jeszcze znalazłem dobrą miejscówkę na zdjęcia
i nocleg w jednym. Plan przewidywał jeszcze zwiedzanie
miasta tego dnia i powrót na zachód słońca na drugą stronę mostu. Trochę
zgłodnieliśmy więc pojechaliśmy szukać czegoś na wyspie. Jedliśmy już
Hamburgery, Pizzę czas przyszedł na Chińczyka. Ja zamówiłem specjalność szefa
kuchni, czyli wołowinkę, a Monika łagodnego kurczaczka z orzechami nerkowca.
Obie potrawy były wyśmienite, moja wołowinka rozpływała się w ustach ale była
też odpowiednio twarda do pożucia przez zęby J
Za to Kurczaczek Moniki to poezja w smaku aż musiałem przełknąć ślinkę jak
sobie przypomniałem. Tomek tak świetnie może opisywać i
moje potrawy gdyż dla mnie te porcje są za duże i wychodzi że po połowie ja już
nie mogę i wtedy Tomuś się rozkoszuje drugą potrawą. Ciekawostki od razu
jak się siada przy stoliku kelner/kelnerka podaje Menu i dzbanek pełen wody z
lodem, który jest za darmo i można pić ile się chce, jak dla mnie jest to
idealne rozwiązanie a w tej chińskiej knajpie nawet herbatę dostaliśmy bez
proszenia J
Ciekawostka 2 : Sprawa napiwku, w każdej szanującej się restauracji, a byliśmy
już w 3 , trzeba dać napiwek zazwyczaj daje od 3 do 6 dolarów. Wygląda to tak
że jak płece kartą dostaje rachunek w którym musze wpisać ile daje napiwku i
dodać to do ogólnej ceny posiłku, od tak to wygląda J. W
razie gdyby ktoś, Paulina, miał problemy do kelnerka ma kalkulator i zawsze
można pożyczyć.
Po Obiadku szybko przed Starbucks na internet i na zdjęcia
nocne mostu. Monika już sobie słodko spała a ja pstrykałem fotki tego
imponującego mostu, który nocą wygląda prześlicznie. No
mi niestety pozostaje razem z Wami oglądać zdjęcia mostu nocą pełny brzuch nie
pozwolił mi już na żadną inną pozycję niż leżącą. Po zdjęciach
podjechałem na wcześniej upatrzone miejsce noclegowe z widokiem na Golden
Gate. W przewodniku piszą że trudno zrobić
zdjęcie tego mostu bez mgły nad nim, a nam się udało ale już następnego dnia
mgła się pojawiła. Mimo że została sprawdzona pogoda, która głosiła że po 9 się
rozpogodzi, akurat tego dnia się nie sprawdziła na medal. Przejechaliśmy po raz
drugi przez most którego górnej części już nie było widać przez mgłę.
Rano zwiedzanie SF, te ich uliczki pod ogromnym nachyleniem,
sławne kolejki szynowo linowe, Chinatown
i port. Trzeba
dodać że większość część miasta zwiedziliśmy w poszukiwaniu taniego parkingu.
Ale gdy już nam się udało całe miasto stało przed nami. San Francisco
nasunęło mi pewną refleksje na temat automatycznych skrzyń biegów tak
popularnych w USA. Jest to idealny wynalazek na ten kraj. Już widzę te wypadki
na tych 4 pasmowych zjazdach bo ktoś nie zdążył przerzucić biegu z 3 na 4, tutaj takie problemy nie
istnieją, pokonywanie tysięcy kilometrów na tempomacie gdzie kontroluje się prędkość
jednym palcem jest zbawieniem dla nóg, czy też jazda i ruszanie pod 45
stopniowym wzniesienie w San Francisco,
automaty to dobro narodowe Stanów, które popularyzuje w Polsce jeżdżąc
Mercedesem.
Moje refleksje tyczą ludzi
poruszających się pieszo. Mało kto przestrzega świateł na ulicach, zarówno w
Chicago jak i SF podchodzą i przechodzą, czasami ktoś się rozejrzy, ale jak już
ktoś wszedł cała reszta też rusza mimo czerwonego światła. Podziwiam ich za
pogodę ducha, i aktywność fizyczną, widziałam kolesia (koło 40stki ) na
hulajnodze. Pani w stroju do biura i na deskorolce. Wow
Szybki zakup jeszcze bluzek i dzida
dalej do Parku Yosemitse
. J
Dziękujemy za wszystkie komentarze i maile, niestety z
powodu dość ograniczonego dostępu do neta trudno powiedzieć kiedy będziemy
mieli okazje odpisać na meile. Miło nam jednak czytać co tam u Was więc
oczywiście postaramy się Wam odpisać J
Piękno amerykańskich dróg
A tu najlepsza rest area na jakiej byliśmy i pamiątkowe zdjęcie
Jeszcze tylko 1191 km do San Francisco
Jeszcze nie Golden Gate ale już blisko :-)
A Oto i Oni, Młodzi, piękni, uśmiechnięci, zakochani. a w tle Golden Gate
Jedzenie w Chińskiej knajpie. Tomasz już nie może się doczekać kiedy zanurzy zęby w wołowince
Monikę ominęły takie widoki w nocy
Sławne tramwaje ;-)
Przejażdżka to koszt 6 dolców w jedną stronę
ChinaTwon
Z Dedykacją dla Zośki i Arka, Tak wygląda lada z serami w jednym ze sklepików
A to My w naszych nowych koszulkach, okularach przeciwsłonecznych i kapelusiku
Narodowy Park Yosemitse 17.04.2012
Po drodze do Parku zrobiliśmy zakupy
na planowany piknik. Bez mojego kosza to już nie jest to ale jakoś truskawki,
pomarańcze, marcheweczki i oczywiście Fanta w dwóch smakach dały radę. Droga okazała
się dość ciężka ale dopiero jak ja wsiadłam za kółko. Jak ktoś był w Norwegii i
jechał drogą Troli to tutaj miałam coś podobnego. Esy floresy na drodze a po
prawej przepaść aż człowiekowi gorąco się robi. Dałam radę jakoś zjechać w dół
jeszcze i zaraz za bramkami parku przesiadłam się na miejsce pasażera. Mapka
okazała się mało czytelna ale do najfajniejszych miejsc udało nam się trafić.
Na terenie Parku tworzy się „leśna
społeczność”. Bilet jest ważny na tydzień więc wielu ludzi rozbija się tutaj
bądź zamieszkuje domki i tak spędzają tutaj swoje wakacje. Witkowi by pasowało
ta miejscówka. Oprócz obowiązkowego sklepu na terenie parku znajduje się biblioteka z Internetem, teatr,
szpital, sąd, kempingi, toalety, restauracja. Z cudów natury wodospady, wielkie
góry, gigantyczne sosno-świerki z macho szyszuniami, rzeka. Widoki były piękne
i czuć było że da się tu zrelaksować co też uczyniliśmy podczas naszego
pikniku. Fanta o smaku winogron świetnie zastępowała nam wino i tym optymistycznym
akcentem powoli myślami przenosiliśmy się w stronę Los Angeles. Z parku to już
Tomasz prowadził, po ciemku to sobie nie wyobrażałam jazdy drogą zdrowo
zakręconą. Mimo że nie odwiedziliśmy Parku Misa Jogi, to w tym też
mieszkały misie ale grizzly. Podziwialiśmy też największą formacje granitową na
świecie czyli El Capitan. Szkoda że w Polsce
nie ma takich parków, w sensie krajobrazowym i organizacji. Płacisz na
wjeździe, dostajesz mapkę, masz do dyspozycji pola biwakowe, namiotowe,
toalety, sklepy i inne wygody o których wspomniała Monika, cała infrastruktura
jest pomyślana sprawie. Amerykanie mają wszystko w takich sprawach obcykane, wiedzą
czego ludzie chcą i oczekują i dają im to w parku narodowym tak podane że
radość z obcowania z przyrodą jest jeszcze większa.
Piknik też był cudny nad niedaleko wodospadu, wszystko nam dopisywało,
no może czas tylko trochę nas poganiał, ale czas jak to czas ciągle goni nas.
El Capitan i Szyszunia
Czasem uprawianie jogi wymaga sprawności fizycznej. Oczywiście założyłem sobie nogę za głowę, ale Monika już nie robiła wtedy zdjęć ;-)
Piknik
No nareszcie! Strasznie się cieszę, że prowadzicie tego bloga :) Trochę jesteśmy na bieżąco, a bardzo rośnie nasza ciekawość co do reszty szczegółów :):):)
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle... chciałam Wam powiedzieć, że jak na Was patrzę, to aż mi się ciepło nas serduszku robi...:) :*